21.08.2015

Biel, cegła i agrochałupa - czyli jak mieszkaliśmy w te wakacje

Wciąż nie mogę się rozstać z tematem wakacji. Ale spokojnie, dziś nie będę już Was zanudzać zdjęciami dzieci na tle zabytków - takie cuda to na naszym drugim profilu na Instagramie. Dziś - choć urlopowo i wyjazdowo - będzie już jak najbardziej wnętrzarsko.

Podczas tegorocznych wywczasów nocowaliśmy w trzech miejscach. Były one diametralnie różne, zarówno pod względem wystroju, klimatu, jak i udzielającej się gościom energii. Przekonaliśmy się, że w małych pensjonatach i agro-domach kluczową rolę dla atmosfery odgrywa podejście gospodarzy do letników. Przekonaliśmy się do bieli. Przekonaliśmy się do cegły. Przekonaliśmy się do piętrowych łóżek.

Nad morzem mieszkaliśmy w nowo wybudowanej "willi", której właściciele ewidentnie byli fanami wnętrzarskiego black & white. Wszystko było przemyślane, dopieszczone i pieczołowicie dobrane. W naszym małym apartamenciku otulała nas czysta biel - wreszcie poczułam magię tej królowej barw i zrozumiałam rozmiłowane w niej blogerki. Śnieżna biel ścian, mebli, tkanin i dodatków w połączeniu z soczystą zielenią zaglądających przez okna drzew po prostu mnie oszołomiła.


Niestety, w pensjonacie takim jak ten, wystrój wnętrz to nie wszystko. Liczy się przede wszystkim atmosfera, a w tej coś mi zgrzytało. Odnosiłam wrażenie, że właścicielom bardziej leży na sercu porządek i dobro tych skrupulatnie dobranych przedmiotów niż komfort gości. Zamiast życzliwego słowa i pytania o to, jak minęła nam droga, przywitała mnie prośba o dowód osobisty i kaucję. Przez cały tydzień czułam się delikatnie spięta - obawiałam się, że moje szalone dzieci zniszczą jeden z "drogocennych" mebli z IKEA, a wówczas gospodarze rozłożą w ogrodzie przenośny pręgierz i zmienią miły placyk zabaw w miejsce publicznej kaźni.

***

Tydzień potem miło zaskoczył nas Toruń - nasz przystanek na trasie między Pomorzem a Kotliną Kłodzką. Zarezerwowany dawno temu przez Internet apartament totalnie nas zachwycił. W świetnej lokalizacji między Wisłą a Starówką, na drugim piętrze starej, niedawno odrestaurowanej kamienicy, nad restauracją z pyszną kuchnią kreolską czekało na nas wnętrze, w którym - jak zgodnie stwierdziliśmy - moglibyśmy zamieszkać od zaraz. Urządzone w stylu zbliżonym do loftowego, ale charakterystycznym nie dla przestrzeni poprzemysłowej, lecz właśnie dla starutkiej kamienicy i po prostu przez nią podyktowanym i niejako wymuszonym. Zdjęć mam sporo, więc po prostu Wam pokażę:

Zachwyt rozpoczął się już w korytarzu - od płytek.

Moje przyszłe stołki i cudowna, ciepła podłoga ze starych dech

Udawany kominek ze sztukateriami to jedyny - moim zdaniem - zgrzyt w tym apartamencie

Stolik, o jakim śni teraz mój Mąż

Ponieważ wnętrze było dość ciemne, oddzielenie sypialni od salonu przeszklonymi drzwiami to naprawdę strzał w 10.

Odnowiony, piekielnie wygodny fotel

W apartamencie drewno odmieniane było przez wszystkie przypadki. I prawie wszędzie było to wiekowe, naznaczone zębem czasu drewno.

Zwróćcie uwagę na te niezwykłe belki!

Dekoracja nad łóżkiem to prawdziwe, równiutko ścięte gałęzie

Nawet kaloryfery mnie zachwycały, serio!


Była jednak i druga strona medalu. Stara kamienica była klimatyczna, ale miała swoje wady. Strome, wąskie, kręte schody czy koszmarna akustyka (słychać było każde skrzypnięcie podłogi piętro wyżej i każdą kroplę ze strumienia moczu sąsiada) mogłyby uprzykrzyć życie w takim miejscu, ale podczas krótkiego, jednonocnego pobytu były bardziej ciekawostką niż udręką.

Uwierzcie mi, chodziliśmy po pomieszczeniach i zachwycaliśmy się każdym detalem. Wspólnie. Oboje. On i ja. To się naprawdę nie zdarza!

***

Drugi tydzień urlopu spędziliśmy w Kotlinie Kłodzkiej, na agroturystyce. Była cielna krowa, był koń, był drób, były maleńkie kociątka i zupełnie nie-maleńkie psy. Był w końcu wielki, stuletni, poniemiecki dom, a obok niego wielka, stuletnia, poniemiecka ceglana stodoła. I były wnętrza, wcale nie supermodne, nie designerskie, bez krztyny ikei, z meblami skonstruowanymi chyba własnoręcznie przez właścicieli. Właścicieli, którzy w pełni zasługiwali na miano gospodarzy - byli życzliwi, zainteresowani, służyli pomocą. Atmosfera była swobodna, tabuny dzieciaków wyczyniały w obejściu i w ogrodzie dzikie harce, a i u dorosłych widać było luz.

I kiedy tak sobie dumam, czy lepszy ład i porządeczek kosztem dobrej atmosfery, czy może luz i swoboda przy jednoczesnym panującym wokół bajzlu, to dochodzę do wniosku, że najlepsza jest...

ta kamienica w Toruniu ;)