12.07.2016

W słońcu i pod słońce - Bloggers Photo Meeting 2

No i pięknie, jak zwykle jestem ostatnia. Prawie wszystkie uczestniczki Bloggers Photo Meeting już dawno opublikowały swoje relacje ze spotkania (niektóre nawet po dwie! I nie powiedziały jeszcze ostatniego słowa!), a ja dopiero biorę się do roboty. Trudno, pogodziłam się już z tym, że jeśli chodzi o tempo, to znacznie bliżej mi do drezyny (i to z pijanym kierowcą) niż do Pendolino. Muszę teraz wziąć na klatę konsekwencje mojej opieszałości, czyli - po pierwsze - fakt, że znacie już na wylot wszystkie stylizacje i zdjęcia z tego wyjazdu oraz - po drugie - to, że zapewne wychodzą już Wam one bokiem. Wiem, wiem, jak to jest być z drugiej strony i przeżyć bombardowanie hasztagiem #bpm, zmasowany atak fotografiami ze Starachowic i intensywny ostrzał postami-relacjami. Jest ciężko, ale przecież od tego się nie umiera. Dacie radę. Jeszcze tylko jakieś czterdzieści wpisów na dwunastu blogach.


Żeby ulżyć nam wszystkim, postanowiłam nie mnożyć już wpisów o naszym przyjeździe i klimatycznej leśnej kolacji, jaką przygotowały na polance Iza, Beata i Marta. Zajrzyjcie do Kasi bądź Oli - Dziewczyny wszystko pięknie opisały i mają o niebo lepsze zdjęcia niż ja. Ja byłam zmęczona podróżą, wkurzona stłuczką, którą tuż przed wyjazdem zafundowała mi śmieciarka i tak głodna, że nie mogłam się skupić na fotografowaniu. 



Jadąc do Starachowic, cieszyłam się na spotkanie z Dziewczynami: chciałam się do oporu naplotkować, odpocząć od dzieciaków, nacieszyć widokiem tego niezwykłego domu, ale przede wszystkim przyswoić jak najwięcej wiedzy fotograficznej od Izy i odczarować ów straszny tryb manualny, którego nigdy nawet w aparacie nie włączałam (no chyba, że przez przypadek). W sobotę od samego rana chłonęłam więc informacje, robiłam notatki i coraz bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że z fotografowaniem jest jak z urządzaniem mieszkania - choć są pewne ogólne zasady i prawidła, to koniec końców każdy powinien sobie wyrobić własny styl zgodny z tym, co preferuje. I co akurat fotografuje. A w ramach tego stylu dozwolone jest już właściwie wszystko, nawet łamanie po kolei wszystkich wykutych uprzednio zasad.

Tym, którzy jakimś cudem nie wiedzą (hej, Mamo!), w dwóch słowach przypomnę, na czym polega idea Bloggers Photo Meeting: otóż najpierw Iza uczy nas cykać zajebiste foty, a następnie wiedzę tę wykorzystujemy i testujemy w praktyce, fotografując trzy przygotowane uprzednio stylizacje. W tym roku były to: aranżacja romantyczna (której się bałam; niesłusznie), "nadmorska" (której się bałam; niesłusznie) oraz kolorowa w stylu wnętrz Agi z Happy Place (której się nie bałam; też niesłusznie). Traf (albo moja iście marynarska kiecka w granatowe pasy) sprawił, że wylądowałam w grupie "Marine", na wypalonej słońcem wydmie gdzieś nad Morzem Śródziemnym, a wraz ze mną Ola i Ilona.


Wybierając miejsce dla naszych działań, Iza napomknęła coś, że ładnie będzie się prezentowało przed zachodem słońca, na zdjęciach robionych pod światło. Nie wiem, czy czuła na sobie mój wzrok, ale mówił on are you fucking kidding me??? Wtedy właściwie postawiłam na moich nawet-jeszcze-nie-zrobionych-fotografiach krzyżyk i - czując, że nic mi z takiej karkołomnej sesji nie wyjdzie - układałam już w myślach wymówki w stylu "pies zjadł mi kartę SD", itp. Zresztą, tworzyłyśmy z Dziewczynami tę stylizację w pełnym, ponad 30-stopniowym słońcu - byłam chyba na granicy udaru, a wspomniany przez Izę "zachód słońca" brzmiał jak coś równie odległego i nierealnego jak to, że moje dzieci wreszcie zaczną się same podcierać.


Choć początkowo onieśmielone, finalnie byłyśmy z siebie bardzo dumne, bo mimo że ze stylem "Marine" mamy tyle wspólnego, co z zaminowywaniem pól ryżowych, wyszło czadersko. Na zdjęciach starałam się uwiecznić ten letni, wakacyjny, "nadmorski" klimat: zachęcona przez Izę nie bałam się przepaleń, słońca w kadrze, flar, a miejscami także głębokiego cienia sugerującego, że oto siedzimy sobie pod drzewem i smarujemy poparzenia Panthenolem. 

Eksperymentowałam zarówno podczas fotografowania, jak i późniejszej edycji zdjęć.
A zdjęcia robione pod światło (których tak się obawiałam!) wyszły szalenie klimatycznie - Gdybym tylko chciała, mogłabym nimi podbić Instagram! Bez filtrów! Tylko mi się nie chce.



Na koniec nie mogłabym nie podziękować wspaniałym i cierpliwym Organizatorkom warsztatów, czyli:

Izie {Colores de mi Alma} i jej dzielnym pomocnicom:
Beacie {For Rent For Living}
Marcie {Foto(s)twory}

Dziewczyny, dzięki za całą, wielomiesięczną pracę, którą włożyłyście w zaplanowanie tego wydarzenia, a następnie dopięcie go na ostatni guzik! Było bardzo inspirująco, radośnie i barwnie. Iza, uściskaj swojego Męża (który jest chyba najbardziej pomocnym mężem świata... zaraz po moim oczywiście) i przekaż, że chcę przepis na tę pyszną tortillę!

Zabawa w stylizacje nie byłaby też możliwa bez Sponsorów, dzięki którym miałyśmy mnóstwo pięknych fantów, które można było ustawiać, przekładać, dobierać i podjadać (to o ziołach):

JYSK, REGALIA, COQLILA, COTTON BALL LIGHTS, DEKORUJ SAM, ANITA SIĘ NUDZI, AHOJ HOME, WIEWIÓRKA I SPÓŁKA, DELI CATERING, DECOROLKA, RED MUG, BAZIÓŁKA, PRIMACOL, KAFLOVE, DOM ARTYSTYCZNY, DRECOTTON - Dziękujemy!