10.09.2016

Żółta ławka w jadalni

DIY
Metamorfoza naszego kącika jadalnianego, choć tak dumnie przeze mnie ogłoszona już pół roku temu, tak naprawdę wcale jeszcze nie dobiegła końca. 


O długich, bolesnych, ale owocnych poszukiwaniach stołu już Wam opowiadałam, o tu:

MARSZ DO STOŁU! CZYLI DWA SŁOWA O JEDZENIU PRZED TELEWIZOREM

Niewiele do tej pory wspominałam o tym, co wokół tego stołu ma stać. Krzesła przez długie miesiące były u nas tematem... trudnym. Był taki mroczny czas w naszym domu, kiedy każdy musiał po odejściu od stołu swoje krzesło położyć na ziemi, najlepiej w jakiś taki zwichrowany, nieoczywisty sposób - żeby jak najbardziej utrudnić rocznemu wówczas Małemu podniesienie go i wspięcie się po nim na stół. I zabawę nożami. I walenie łyżką w żarówkę. I rysowanie po ścianie ketchupem. Nie wiem, czy wyobrażacie sobie to, co ja piszę, ale uwierzcie mi na słowo: było to strasznie dołujące i frustrujące, bo salon o każdej porze dnia wyglądał jak pobojowisko. Nawet jeśli raz w miesiącu udało się nam posprzątać i odkurzyć (no dobrze, raz na dwa miesiące...), to walające się po podłodze krzesła sprawiały, że pokój i tak wyglądał jak mieszkanie dobrego agenta CIA tuż po włamaniu się doń złego szpiega z KGB (takiego, wiecie, z szeroką żuchwą i spojrzeniem à la Pani z Dziekanatu). No pierdolnik i tyle.

Złe czasy minęły, a uraz do krzeseł pozostał (nieprawda, tak tylko piszę...) Wtedy właśnie zaczęłam myśleć o ławce - prostej, szerokiej i bez oparcia. Mogłaby mieszkać pod stołem, tuż przy ścianie, i ujawniać się dopiero podczas nalotów gości. Później niestety podzieliłam się moimi ławkowymi planami na fanpage'u i Dziewczyny w komentarzach bezlitośnie zaraziły mnie pragnieniem posiadania ławki ze szczebelkami (dzięki, Laski, już Wy wiecie, że o Was mowa! Jesteście mi winne 350 zeta!) Zaczęłam się za tym rozwiązaniem rozglądać w sklepach internetowych, a tutaj możecie podejrzeć efekty tego rozglądania oraz kilka skandynawskich inspiracji ławkowych:

JEŚLI NIE KRZESŁA TO CO? CZYLI O ŁAWKACH W JADALNI

W końcu z niebios (prawdopodobnie; nie wykluczam jednak, że mógł to być sygnał z otchłani piekła) przyszło olśnienie: przecież ja przyszłam na świat z misją! Urodziłam się po to, żeby ciekawe meble już nigdy nie musiały gnić w czeluściach OLX, na zapyziałych strychach i w zatęchłych piwnicach. Znajdę jakąś biedną ławeczkę, pomyślałam, adoptuję i pokocham jak własną. Niczym skryta w mroku Waszego kapcia włochata pajęczyca, zarzucałam więc swoje lepkie sieci, by upolować siedzisko moich marzeń. Tak długo przetrzepywałam oferty na OLX, aż wytrzepałam komplet mebli z ławką narożną w roli głównej.



Sukces był połowiczny, bo przecież tak wielkie ławiszcze nijak nie wlazłoby mi do chałupy. No ale od czego ma się Rodzinę, a konkretnie Siostrę Cioteczną, która zawodowo zajmuje się renowacją mebli? Poprosiłam Hanię, żeby przerobiła mi narożnik na ławkę prostą. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, jakie to trudne zadanie, ale Hanka, najsolidniejsza firma ever, świetnie się spisała. Ławkę przerobiła, oczyściła, dla mnie zostawiając to, co najprzyjemniejsze, czyli malowanie.


Od początku wiedziałam, że chcę mój nowy nabytek pomalować farbą kredową, a jeśli kredówka, to oczywiście Annie Sloan. Głównie dlatego, że to jedyne farby tego typu, jakie miałam w dłoni i w jakich maczałam pędzel. No i troszkę dlatego, że ich twórczynię miałam przyjemność poznać osobiście:

SPOTKANIE Z LEGENDĄ, CZYLI O FARBACH KREDOWYCH ANNIE SLOAN

Tak, to jest ten moment, w którym robi się kontrowersyjnie. Znam różne opinie na temat Chalk Paint i wiem, że wiele osób narzeka na przykład na to, że kiepsko sprawdziła im się na szafkach kuchennych. Bardzo przepraszam za brutalność, ale jeśli ktoś jest na tyle... [gryzę się w język] oderwany od rzeczywistości, że maluje kuchnię farbą kredową, to niech przynajmniej - odrobinę wytrzeźwiawszy - przyłoży się porządnie do woskowania. I poczyta sobie na zagranicznych stronach i blogach, że tak mocno eksploatowane meble wypadałoby woskować (a także podmalowywać) częściej niż inne. Myślę, że nawet raz w miesiącu. Wtedy ma to szanse powodzenia. A jeśli zamierzacie mi teraz powiedzieć, że przecież producent obiecywał..., to mam do Was tylko jedno szczere pytanie: czy idąc do Mokpola i sięgając po solone Lejsy spodziewacie się widoku idealnie wyprasowanej i wypełnionej po brzegi paczki doskonałych, niepołamanych czipsów? No ja nie. Mimo że też się reklam naoglądałam. Marketing to marketing, nie wyłączajcie zdrowego rozsądku tylko dlatego, że w pięknej reklamie tańcząca na bosaka aktorka, tuląc do policzka miękki sweterek, obiecała Wam ubrania pachnące przez dwie doby górskim potokiem. Ludzie!

Moja ławeczka będzie eksploatowana w ekstremalnych warunkach i jestem bardzo ciekawa, jak kredówka zda na niej egzamin. Nie wiem tego - to jeden wielki eksperyment. Tym bardziej, iż nie mam pewności, czy wszystkie czynności przeprowadziłam zgodnie ze sztuką, bo był to pierwszy raz, kiedy malowałam taką farbą coś większego niż świecznik. Doznania były jednak wspaniałe i choć jeszcze niedawno nie umiałabym sobie wyobrazić w moim domu mebla pomalowanego tak "swobodną" techniką, jaką narzuca Chalk Paint, to teraz baardzo się cieszę z efektu. Farba kredowa to farba dla mnie: osoby leniwej, niechlujnej i bardzo szybko nudzącej się. Malowanie nie było wcale stresujące i wymagające, bo wiedziałam, że smugi i ślady pędzla są w tym wypadku efektem pożądanym. A nie ubocznym. Nawet Duży i Mały spróbowali swoich sił:


Oprócz wygładzenia drewna drobniutkim papierem ściernym (240) i porządnego odpylenia, malowania nie poprzedziły żadne inne czynności. Żeby przełamać English Yellow kroplą zieleni, do puszki farby dodałam odrobinę Antibes Green. Związane z kolorami i odcieniami wątpliwości cierpliwie pomagała mi rozwiewać Monika z Pracowni Patynowy (dzięki, Moniko!) Po dwóch warstwach nakładanych w bardzo przyjemnej atmosferze (na tarasie, przy muzyce Eddiego Granta i z Lagerem w dłoni), przyszedł czas na woskowanie bezbarwnym Clear Wax. Po woskowaniu kolor nieco ściemniał, weźcie to pod uwagę planując Wasze przygody z ASCP!

Dobrze, dość gadania, niech przemówią zdjęcia (tak, przesuniemy lampę; nie martwcie się):


  ...od razu weselej, prawda?