8.06.2017

Metamorfoza kącika książkowego

W mojej rodzinie jest taka anegdotka, jak to do dziadka Leszka przyszli koledzy, a dwuipółletnia ja robiłam za atrakcję dnia, literując im Życie Warszawy. Niby fajnie, jest co wpisać do CV, ale co się podczas tego wieczoru biernie najarałam, to moje.

Ale tak, fakty są takie, że od zawsze kochałam czytać. Pożerałam księgozbiory szkolnych i osiedlowych bibliotek, przesiadywałam na Górskiej, na Koszykowej, a potem w BUW-ie. A że mam defekt, który sprawia, iż bardzo szybko zapominam książki, to cholera wie - może w kółko czytałam ten sam tom Pana Samochodzika i nawet się nie zorientowałam? 
Może tak być. 
Ale nie wiem. 
Nie pamiętam przecież.


Ten piękny romans trwał dokładnie 27 lat. Po urodzeniu Dużego skutecznie wmówiłam sobie, że nie mam już czasu na czytanie i gdyby nie jakieś tam poradniki o rodzicielstwie bliskości, przewodniki turystyczne i gruba jak wołowy stek instrukcja obsługi lodówki, znalazłabym się w tej wstydliwej, większej połowie Polaków, którzy nie czytają. Cała misternie ułożona wymówka wzięła w łeb, gdy około rok temu postanowiłam odświeżyć sobie sagę o Wiedźminie. Ku mojemu zaskoczeniu, z przeczytaniem siedmiu tomów nie zeszło mi się do emerytury. Ani do menopauzy. Ani nawet do wieku chrystusowego. Łyknęłam je ekspresowo i doznałam objawienia: mogę czytać!

Pomyślałam, że chciałabym znów kupować książki, zaciągać się świeżą farba drukarską, czytać w wannie, przy stole i w łóżku, a potem odstawiać je na półkę na wieczne zakurzenie, jak myśliwskie trofea (i oczywiście nigdy nikomu nie pożyczać!). I pomyślałam też, że chciałabym mieć w mieszkaniu ścianę książek, od góry do dołu. Ale nie to, że wiecie, kupię kwintal książek na wagę na Allegro (sprawdziłam, serio są takie aukcje) i poustawiam na regale. Kolorami. Albo alfabetycznie: od Akwarystyki dla początkujących po Zagadki i tajemnice Kampanii Wrześniowej. Tylko będę sobie powoli moją obecną kolekcję rozszerzać, aż zajmie całe dziewięć metrów kwadratowych ściany.

W ożywieniu dotychczasowego kącika książkowego pomogła mi czerwona farba, a konkretnie Tikkurila Optiva w odcieniu Tomato z palety Growth nowej kolekcji Tikkurila Color Now 2017. Długo biłam się z myślami, jak ugryźć ten temat: czy pokryć ściany od podłogi po sufit? Zrobić lamperię? A może pomalować w jeszcze inny, nieoczywisty sposób? W końcu wybrałam bramkę numer dwa, bo w 2017 blogerka wnętrzarska bez lamperii to jak kierowca TIR-a bez TIR-a: niby żyje, chodzi, oddycha, ale daleko nie zajedzie.

Biało-czerwona ściana wyglądała dość kontrowersyjnie, szczególnie w połączeniu z moimi wesoło biegającymi koło niej dziećmi, w kółko śpiewającymi dwie pierwsze strofy Mazurka Dąbrowskiego. Ale dzięki temu, że sporo się na niej dzieje: są półki z książkami, rośliny, a także meble - można na chwilę zapomnieć, że patrzy się na wielką odwróconą flagę Indonezji. Na lato jest doskonała, ożywcza i radosna, ale nie wykluczam, że zimą uderzę w inny kolor, prawdopodobnie również z palety Growth.

Do wyznaczenia prostej linii lamperii bardzo przydała się nam mała poziomica laserowa - naklejałam taśmę malarską równając ją do wiązki światła. Technikę malowania zapewniającą idealnie odcięte granice dwóch farb, bez zacieków, zdradzałam Wam już kiedyś tutaj. Reszta to prościzna, szczególnie, że Tikkurilą maluje się naprawdę komfortowo. Nie zabezpieczyliśmy nawet podłogi, bo farba nie pryska i nie kapie.

Najważniejsza zmiana, czyli półki, to rozwiązanie czasowe (o-oł, Mężu, nie wspomniałam Ci??). Za jakiś czas, jak już uzbieram reptyliony książek, zamienię półki na zabudowę na całą wielkość ściany. Póki jednak całą wypłatę pochłania nam LEGO i makaron rosołowy nitki, nie ma co się na to niezdrowo napalać.

Półki to po prostu 18mm sklejka docięta na wymiar przez uprzejmego jegomościa w markecie budowlanym i wsporniki ze szwedzkiego zółto-niebieskiego sklepu. I dwadzieścia osiem dziur w ścianie, które mój mąż musiał wyryć w piękne, pogodne sobotnie popołudnie. Sklejkę trzeba było przeszlifować na brzegach, ale poza tym nie robiliśmy z nią zupełnie nic. Jest surowa jak baba od fizyki z mojej podstawówki.

W kolejce do zmian w tym rejonie salonu czeka jeszcze fotel (może by tak zaszaleć z jego pokrowcem?) oraz stolik/kwietnik, kupiony przeze mnie za 20zł na olx (do całkowitego przemalowania; a przecież mam już w tym wprawę...). I tak sobie głośno myślę, że jeszcze będzie pięknie!



Na koniec, dla przypomnienia: wersja "PRZED".


[Post powstał we współpracy z marką Tikkurila]