15.02.2020

Dlaczego nasze dzieci nie mają własnych pokoi, czyli wady i zalety wspólnego chowu

Może obiło się Wam już o uszy, że nasze dzieci nie mają własnych pokoi. Wiem, wizualizujecie sobie teraz, jak w jedwabnych szlafrokach i kapciach z puszkiem chodzimy po 115 m2 sącząc martini, a dzieci trzęsą się z zimna na balkonie czy w innym tam… schowku na szczotki. Ale spokojnie, nie wybierajcie jeszcze numeru opieki społecznej – chłopaki mają swoje pokoje, tylko  wspólne, nie  własne.



Z tytułowych Pięciu Pokoi bombelkom przypadły aż dwa: wspólna bawialnia i sypialnia. Mieszkają tak już ponad 6 lat (a sami mają 6 i 8), więc spokojnie mogę robić mądrą minę i zgrywać eksperta w tej materii. I tak też uczynię: opowiem Wam o wadach i zaletach tego SPP (Systemu Przechowywania Potomków). Będę oceniać go z własnej perspektywy, ale nie tylko, bo pisząc tego posta byłam na konsultacjach u chłopaków.


ZALETY


Tych, naturalnie, widzę więcej, choć mam świadomość, że niektóre mają datę ważności, a z upływem lat mogą wręcz obracać się w wady. Dlatego warto taki SPP wdrażać jak najwcześniej, by zdążyć się nim nacieszyć. To znaczy, żeby dzieci zdążyły. Oczywiście.


RAŹNIEJ W NOCY

Niektórzy chcieliby, żeby ich niemowlę od pierwszych tygodni spało w swoim łóżeczku, w osobnym pokoju. Nie oceniam tego, nie moja brocha, po prostu kiedy ja byłam młodą matką, było to poza moją strefą komfortu. Jako świeżo upieczona mama wyobrażałam sobie tego malutkiego krewetko-człowieka samego pośród egipskich ciemności i zostawianie go tam wydawało mi się anormalne… no nie mogłam jakoś. My, dorośli, śpimy przecież razem – ja wciąż czuję się trochę nieswojo, kiedy Stary wyjeżdża (ściągam sobie wtedy do łóżka dzieci), a przecież trochę lat mam na karku.
W pierwszym okresie obaj chłopcy spali więc ze mną, ale chciałam, żeby i później nie musieli być w nocy sami. Skoro my śpimy razem, niech oni też mają taką możliwość.

Dziś możemy z nimi na ten temat już normalnie porozmawiać i sami przyznają, że widok brata na sąsiednim łóżku dodaje im dużo otuchy, kiedy rozbudzą się w środku nocy. I ja to doskonale rozumiem.



RAŹNIEJ ZA DNIA

Kiedyś dzieciaki wychowywały się trochę inaczej, inne były modele rodzin, zależności między pokoleniami i styl wychowania. Dziś coraz bardziej się izolujemy, nawet w obrębie tych naszych niewielkich, nuklearnych komórek społecznych. Nie wydaje się Wam, że najfajniejsze wspomnienia to te, w których śpicie z kuzynostwem na dmuchanych materacach w dużym pokoju? Albo kiedy całą bandą biegacie po piwnicach w bloku? W końcu nikt tak nie rozumie dziecka jak inne dzieci.

Wiem, że dwójka to nędzna namiastka rozwrzeszczanej, swawolnej bandy, ale to wciąż o 100% więcej niż jedno. Skazałam więc ten mój męski duet na wspólną bawialnię i widzę, że posiadanie jednego pokoju sprzyja fajnej, towarzyskiej zabawie. Oczywiście dwa osobne pokoje dziecięce tego nie wykluczają – przecież w drzwiach nie ma tarczy kinetycznej, uniemożliwiającej swobodne przemieszczanie się rodzeństwa. Można się bawić u jednego lub drugiego, ewentualnie w salonie lub na łóżku rodziców. Natomiast wspólna przestrzeń zdecydowanie sprzyja inicjowaniu wspólnych zajęć i – o czym jeszcze wspomnę – utrzymywaniu ich na miejscu.

Oczywiście, nie zawsze tak było, do pewnego czasu był to pokój, w którym się po prostu mijali lub – będąc obok siebie – zajmowali różnymi rzeczami. Jednak z każdym rokiem różnica wieku się zaciera i gdy wreszcie młodsze dziecko przestaje wydłubywać tynk ze ścian, by go zeżreć i nie wciera już plasteliny w podwozia resoraków, staje się dobrym kompanem do zabawy. Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że co najmniej od dwóch lat moi synowie potrafią przez kilka godzin zgodnie bawić się u siebie, a ja za każdym razem nie mogę wyjść z podziwu, że nie znajduję po tym śladów krwi na wykładzinie.



WIĘŹ

To, że jest raźniej i weselej, to tylko skutek uboczny bardzo intensywnego budowania więzi między dziećmi – spędzając ze sobą dużo czasu mogą się mocniej zżyć, niż gdyby byli rozdzieleni (mamy potwierdzające to przykłady w rodzinie i wśród znajomych). To budowanie bywa głośne, trudne i kończy się płaczem lub bójką, ale póki nie lecą kłaki, podciągam to pod „układanie braterskich relacji”. Wierzę, że jeśli się jakiś konflikt przerobi i rozwiąże 248 razy, bo po prostu nie ma dokąd pójść i trzasnąć drzwiami, to i w dorosłym życiu jest szansa na lepszą komunikację i umiejętność współżycia. Przynajmniej z tym jednym konkretnym bratem.

[A na trudną sytuację między rodzeństwem gorąco Wam polecam niezbyt świeżą już pozycję „Rodzeństwo bez rywalizacji” – pomaga od ręki.]



WSPÓLNOTA MAJĄTKOWA

Duża część tego, co mają nasze dzieci, jest wspólna. Wspólne zabawki, wspólne książki, wspólne kredki i klocki – nam, rodzicom, to bardzo ułatwia sprawę. Możemy kupić coś po prostu dzieciom zamiast dziecku i dziecku ($ widzicie, co mam na myśli? $), a potem nie ma dylematu, gdzie składować to badziewie. Chłopaki coś tam sobie potem czasem dzielą, ale są to już podziały oddolne, efekty jakichś tam negocjacji i kompromisów, a nie z góry nadane święte prawo własności.

Wspólnota dotyczy też innych rzeczy – od jednego oczyszczacza powietrza w sypialni, przez jedną wielką komodę mieszczącą ubrania całej dwójki, po takie drobiazgi jak jedna nocna lampka, jedno radio (z Bluetooth – do puszczania bajek i kołysanek) czy jeden kosz na brudne ciuchy.



RYTUAŁY

My to raczej żyjemy na spontanie i zbyt wielu stałych punktów u nas nie ma, ale jest jedna rzecz, którą bardzo lubię robić: wieczorne czytanie. Uwielbiam czytać na głos i bardzo się cieszę, że ze wspólną sypialnią jest to takie proste: siadam na jednym z łóżek i, oblepiona bombelkami, robię za jednoosobowe słuchowisko radiowe.

Może Wy będziecie mieć inne zwyczaje: opowiadanie bajek lub historii z własnego dzieciństwa, śpiewanie, puszczanie kołysanek lub audiobooków albo wyświetlanie slajdów na suficie – jeden wspólny pokój do spania może uczynić tę wieczorną logistykę łatwiejszą.



WYSTRÓJ

Wystrój to w tym wszystkim sprawa drugorzędna, ale skoro zebraliśmy się tu wszyscy, na wnętrzarskim blogu, to porozmawiajmy i o tym.

Zalety podziału na bawialnię i sypialnię są takie, że każde z tych pomieszczeń ma bardzo wyraźnie zarysowaną funkcję. Nie musimy tu godzić spania, nauki i zabawy na kilku metrach kwadratowych, dzięki czemu zaprojektowanie takiej przestrzeni jest po prostu łatwiejsze.

Pokój do spania może być mniejszy, bo mieści głównie łóżka (albo jedno – piętrowe) i wszystko, co zaliczam do „obsługi odzieżowej”, czyli komodę bądź szafę (dla dzieci zdecydowanie polecam to pierwsze) i pojemny (powiem to raz jeszcze: POJEMNY) kosz na brudne ubrania. W bawialni zaś – miejsca nigdy za wiele.

Wygląd pokoi może podążać za ich podstawową rolą, czyli cała sypialnia może być utrzymana w łagodnych, sprzyjających miłym snom barwach, a bawialnia może aż buzować kolorem. Lub odwrotnie, zależy co kto lubi. Grunt, że już w bloku startowym mamy wytyczne co do przeznaczenia i funkcji pomieszczeń.



MNIEJSZY BAŁAGAN

Nie wyobrażajcie sobie, że z bawialni bałagan nigdy nie wylewa się na resztę domu, natomiast można chyba przyjąć, że wylewa się łagodniej: bardziej jak woda spod pralki niż jak tsunami po wybuchu Krakatau w 1883.

Owszem, te zabawki wędrują, ale łatwo jest sobie z tym poradzić: w salonie mamy torbę plażową, awansowaną do roli zbieraczki zabawek – wszystko, co dziecięce, ląduje w torbie, a co jakiś czas zostaje przeze mnie po prostu wysypane na środku wykładziny w bawialni. Przynajmniej nie muszę sobie przypominać, co jest czyje. A i sprzątać też raźniej razem niż osobno


SPRAWIEDLIWOŚĆ

Proste: nie musimy odpowiadać na pytania „Dlaczego on ma większy pokój!?”.


DLA DUŻYCH RODZIN

Pół biedy, jeśli liczba dzieci w rodzinie jest równa liczbie wolnych pokoi, można sobie dywagować do woli, ale co, jeżeli dzieciaków jest trójka lub czwórka, a pokoiki tylko dwa? Póki potomkowie nie sięgają brodą ponad stół, nie wahałabym się nawet, robiąc im bawialnię i sypialnię.



WADY


Niestety, rozwiązań idealnych nie ma i tak jak najlepsze serniki zazwyczaj kryją rodzynki, tak opisywany przeze mnie SPP również nie jest bez wad. Niektóre są odczuwalne już od pierwszych dni, inne pojawiają się z biegiem lat.


BRAK PRYWATNOŚCI

Im starsze będzie starsze dziecko, tym bardziej będzie potrzebować swojej własnej przestrzeni: takiej, gdzie może się nie tylko zaszyć, ale też jakoś ją sobie spersonalizować. Takiej prywatnej, w 100% własnej oazy. Duży czasem już o tym przebąkuje, ale po chwili namysłu rezygnuje – widać wizja bycia samym aż tak go nie pociąga.

Od września chodzi do pierwszej klasy i nawet to nie okazało się w naszym przypadku granicą – w gruncie rzeczy i tak odrabia lekcje na stole… Problemy pojawiają się podczas odwiedzin kolegów – Duży chciałby w spokoju pospiskować, a nie bardzo ma gdzie się kumplami schować, bo żaden pokój nie jest nominalnie tylko jego.



PROBLEMY ZE SPANIEM

Pora snu zazwyczaj bywa problematyczna, niezależnie od SPP, ale przy wspólnej sypialni może rodzić dodatkowe konflikty. Czasem jedno z dzieci jest już zmęczone i bardzo chce spać, a drugie, dalekie jeszcze od zbicia piony z Morfeuszem, zagaduje i przeszkadza. I zdarza się to u nas w obie strony, bez żadnej prawidłowości.

To samo ma miejsce podczas choroby: uporczywy kaszel jednego z dzieci, krzątanina rodziców, etc. mogą wybudzić i drugie.

Generalnie, myślę, że gdyby przeprowadzono jakieś badania, wykazałyby one, że dzieci śpiące razem zasypiają dłużej, bo czasem jeszcze długo po zagonieniu chłopaków do łóżek słyszymy jakieś rozmowy i śmiech. No chyba, że pozwolimy im się bawić do północy – potem jakoś tak szybciej zasypiają…



TRUDNY PODZIAŁ

To, z czym teraz jest nam tak wygodnie, czyli wspólnota zabawek i książek, jest największym wyzwaniem, przed jakim staniemy rozsyłając kiedyś dzieci do różnych pokoi (choć decyzji, komu dać ten dwukrotnie większy, też się boję).

Nie mam na to zupełnie pomysłu i po cichu liczę, że może kiedy już dojdzie do podziału, te wszystkie LEGO, Playmobil, Zingsy i inne dziadostwa nie będą już ich interesować na tyle, żeby mieli toczyć nad nimi jakieś bitwy. A może lata dogadywania się jakoś zaprocentują i zamiast wojny będzie tylko kulturalny rozbiór w białych rękawiczkach? Nie wiem.

W razie czego, jestem przygotowana od strony meblowej: mamy dwa biurka, dwa regały i dwa TROFASTy. Wystarczy połowę wymienić na jedno łóżko i – teoretycznie – włala…

***

Znacie już wszystkie blaski i cienie posiadania jednej sypialni i jednej bawialni dla dzieci. Na koniec wspomnę jeszcze, kiedy – moim zdaniem – warto zdecydować się na taki podział, a kiedy nie. Choć chciałabym, żebyście wzięli to z pewną rezerwą – każda rodzina jest inna, każde rodzeństwo jest inne. To Wy najlepiej znacie Wasze dzieci i wiecie, co może być dla nich lepsze.


Kiedy warto mieć bawialnię i sypialnię:


  • przy małej różnicy wieku między dziećmi
  • przy dzieciach tej samej płci
  • przy dzieciach, między którymi widzicie szansę na (w miarę) zgodne współistnienie
  • przy bardzo małych dzieciach, dla których będzie to jedyną znaną opcją


Kiedy warto mieć dwa osobne pokoje:


  • przy starszych dzieciach
  • przy dużej różnicy wieku między rodzeństwem (od 4 lat wzwyż)
  • gdy co najmniej jedno z dzieci ma specjalne potrzeby i wymaga wyjątkowej pielęgnacji lub prywatności/wyciszenia
  • opcjonalnie: przy różnej płci (chociaż to nie jest żadna złota zasada – po prostu dłużej bym się pozastanawiała)


***

My jesteśmy bardzo zadowoleni z takiej wersji pokoi dziecięcych u nas w domu. Mimo wad, zdecydowalibyśmy się na nią po raz drugi, to nie ulega wątpliwości, choć pewne jest, że nie jest to podział na zawsze i kiedyś, w końcu, musi ustąpić osobnym pokojom. Czasem się mówi, że tą cezurą jest rozpoczęcie nauki w szkole, ale u nas się to nie sprawdziło. Czekamy ma moment krytyczny, ale bez niecierpliwości, bo – póki co – jest nam dobrze, tak jak jest.