20.08.2015

Szok powakacyjny

Minęły prawie dwa tygodnie, od kiedy wróciliśmy z urlopu, a ja wciąż nie mogę się przestawić na "normalne" życie. Nie chce mi się zerkać w stronę komputera, facebooka, maili. I bloga. Mąż wierci mi dziurę w brzuchu: Jakiegoś posta byś napisała, jak możesz się tyle nie odzywać? Jeszcze czytelników stracisz.
A ja wiem, że nie stracę, bo mam kochanych Czytelników, którzy się tak łatwo nie obrażają. Poza tym mają swoje własne życie i to, że jakaś tam pożal-się-boże-pseudo-blogerka nie pisze nic od trzech tygodni, nikomu snu z powiek raczej nie spędza.

Ale ja wracam, powoli wracam, we własnym tempie, coby szoku pourlopowego uniknąć. Choć wciąż jeszcze odnaleźć się nie mogę.


Ostatnio na przykład byłam z Małym na spacerze. Jak na moje standardy spacer był długi - bite półtorej godziny. (Trzeba Wam bowiem wiedzieć, że nie jestem szaloną wyznawczynią codziennego katowania się spacerkami z wózkiem i przymusowego "dotleniania". Zresztą nie jestem wyznawczynią regularności jakiejkolwiek. Jak mam ochotę to idę, a jak nie to cały dzień kisimy ogóra w domu i też jakoś żyjemy. Podobnie sprawa ma się z placami zabaw, których nie znoszę z miliona powodów, ale to chyba temat na osobny wpis...)

O czym to ja...? Aha. Idę więc przez tę moją wieś sypialną, opycham się drożdżówą z wiśniami, sroki w koronach jesionów drą się niemiłosiernie, jest całkiem przyjemnie. Nagle łapię się na tym, że na drzewach i słupach szukam oznaczenia szlaku turystycznego. A tu nic z tych rzeczy, tylko: ZAGINĄŁ KOT!!!, Remonty Kompleksowo oraz ABC gitary szybko tanio i bez dotykania.

Potem kątem oka łowię - znajomą przecież - niedokończoną budowę straszącą pustymi oczodołami i walącym się ogrodzeniem i przez chwilę zdaje mi się, że to ruiny krzyżackiego zamku. Mimowolnie rozglądam się za budką z biletami.

Kilka kroków dalej słyszę mewę, jak żywą! A nie, to tylko moje dziecko skrzeczy na widok gołębia...

Dziwi mnie to wszystko, bo zawsze bardzo lubiłam moment powrotu do domu po urlopie. Nie ma to jak własne łóżeczko, własny prysznic i ostre noże w kuchni. Tym razem jednak czułam dziwną niechęć, nie chciało mi się wracać. A przecież to nie były sielankowe wakacje. Były bardzo intensywne, najeżone atrakcjami, ale nie były łatwe. Począwszy od pogody (nad morzem było ok. 15 stopni, deszcz i wiatr, z kolei w Kotlinie Kłodzkiej upały dochodzące do 39 stopni w cieniu), na częstych sprzeczkach i nerwach skończywszy, wiele rzeczy odbiegało od wizji idealnych wczasów wyciętych z katalogu biura podróży.

Ale byliśmy razem. A wokół nas przepiękna i fascynującą POLSKA. Była zielona trawa, czyste powietrze i brudne dzieci. Było pysznie.

Przywieźliśmy 14 cudownie kiczowatych magnesów na lodówkę, co jest naszym absolutnym rekordem. Ale nic dziwnego - eksplorowaliśmy zamki, ruiny, dwory, parki, rynki, wieże widokowe, skanseny, muzea, górskie szlaki, plaże, kopalnie złota, zabytkowe kuźnie, młyny, garncarnie i wiele wiele innych miejsc.

Jak mawiają w Internetach: pics or it didn't happen. Teraz więc będą pics. Dużo picsów. Bo dużo happened. Powodzenia!