8.05.2019

Aaaaby było przytulnie, czyli o tekstyliach w sypialni

Nie ma się co dłużej oszukiwać: traktujemy nasze sypialnie po macoszemu. Jak harcerz śpiwór, do którego wsuwa się po ciemku na te zawsze-zbyt-mało godzin snu do porannego apelu, jak płatny morderca pokój w obskurnym motelu gdzieś w głębokim Wyoming , jak wampir swoją trumnę w piękny słoneczny dzień. Dlaczego? Przez rozwój Służby Zdrowia, oczywiście.



Dawniej, gdy dziedziczka miała kaszel lub globusa, posyłano po doktora. Doktor był człowiekiem obytym, z niejednego imbryczka herbatę popijał, nie godziło się zatem przyjmować go w obskurnej norze. Toteż sypialnia lśniła nie gorzej niż rodowe srebra, przodkowie zerkali z obrazów, suto nakrochmalona pościel drapała dziedziczkę w czułe miejsca, a wyszorowany nocnik z porcelany puszczał oko spod biedermeierowskiego łoża. I tak musiało być zawsze, wszak globus nie czeka na wysprzątany pokój, by zaatakować!

Teraz, kiedy zachorujemy, porzucamy pobojowisko zwane sypialnią i sami fatygujemy się do lekarza. Zero motywacji do podklejenia tej zwisającej tapety i wymiecenia kotów spod leżanki. Sypialnia jest często ostatnim pomieszczeniem, do którego docieramy z remontem, a i tak ogranicza się on czasem tylko do zainstalowania szczelnych drzwi z zamkiem, które można zamknąć głucho przed gośćmi.

A przecież większość z nas spędza w tym pomieszczeniu 1/3 swojego życia, a czasem i więcej, bo sypialnia pełni nieraz funkcje gabinetu, garderoby czy toaletki. Ja przesiaduję tu przez większą część doby: nie tylko śpię, ale i pracuję, a nawet – zupełnie bezwstydnie – jem w łóżku!

Skoro nie doceniamy roli całego pomieszczenia, nie dziwne, że wciąż tak mało wagi przywiązujemy do sypialnianych tekstyliów. Te zaś służą nie tylko ozdobie, ale mają wiele szalenie praktycznych, ułatwiających i usprawniających życie funkcji.



TEKSTYLIA NA ŁÓŻKO


Załóżcie pieluchy i zapnijcie pasy, bo wsiadamy do tekstylnego teżewe pod znakiem fizjologii, bawełny i prania w 60 st. Nie wiem, jak Wy, ale ja na samą myśl muszę uchylić okno.

OCHRANIACZ NA MATERAC

Fascynującą podróż przez sypialniane tekstylia zaczynamy od czegoś zupełnie pozbawionego romantyzmu. Założę się, że scenografowie „Nagiego Instynktu” nie zadbali o to, by na materacu Sharon i Michaela leżał ochraniacz. A szkoda!


Materac to niemały wydatek – czasem nawet większy niż samo łóżko, warto więc zadbać o to, by służył nam jak najdłużej. Rozłożona między nim a prześcieradłem warstwa ochraniacza, np. KUNGSMYNTA, zabezpieczy materac przed roztoczami i całym wachlarzem plam, na jakie narażone jest łóżko. Krew, pot, łzy znamy wszyscy, ale sądzę, że ochraniacze powinny szczególnie mocno pokochać instagramerki, które kochają fotografować się w pościeli z kawą czy wazonami peonii. Wszak jeden fałszywy ruch kupionego pod kolor zasłon kota i powódź gotowa…

Na łóżkach dziecięcych fizjologia uwielbia odciskać swój (mokry) ślad, dlatego na nich najlepiej sprawdzą się oczywiście ochraniacze nieprzemakalne, np. GÖKÄRT. Większość dostępnych na rynku materaców ma wprawdzie zdejmowane pokrycia i można je wyprać w pralce, ale kto choć raz musiał szarpać się z tym ciężkim klocem i szukać suwaka o trzeciej w nocy, doceni możliwość uratowania pokrowca przed takim awaryjnym praniem.

Skoro mowa o praniu – wszystkie ochraniacze dostępne w IKEA można prać w 60 st., czyli temperaturze śmiertelnej dla roztoczy i większości plam.


PRZEŚCIERADŁO

No teraz to się robi naprawdę sexy, zaraz będziecie rozpinać guziki w koszulach – z ochraniaczy wskakujemy w prześcieradła!

Ja wychowałam się w Krainie Białych Prześcieradeł, niczym jakaś Śnieżka, Elza albo inne himalajskie Yeti. Prześcieradło w moim rodzinnym domu musiało zawsze być białe i bawełniane, inaczej nie przechodziło testu jakości i nie dostępowało zaszczytu leżenia pod naszymi tyłkami.

Dopiero od niedawna dociera do mnie, że można inaczej. Że zimą milutko jest spać na flaneli (NORDRUTA), latem – na cienkiej bawełnie perkalowej (SÖMNTUTA) lub lnie (PUDERVIVA), a właściwie zawsze – na mieszankach bawełny i lyocellu (NATTJASMIN, ULLVIDE). Nie polecam natomiast żadnych sztucznych mieszanek z poliestrem – miałam wątpliwą przyjemność posiadać kiedyś takie prześcieradło i uważam, że lepiej nadawałoby się do pakowania kanapek do pracy niż jako element  pościeli – wrażenie było takie, jakbyśmy spali na torebce foliowej.


Na koniec moich zdziwień – największy szok: można używać kolorów! Prześcieradło może stanowić mocny kolorystyczny akcent na łóżku albo dopasowywać się do kompletu pościeli. Może być granatowe, różowe, szare, niebieskie… A jak upierzecie je z fioletową skarpetką, to i lawendowe. Jednym z bardziej uniwersalnych kolorów jest w tym wypadku granat. Granatowe stworzy ładny zestaw z szarą, różową, bordową, grafitową, niebieską, musztardową, ale i białą pościelą. Minus? Bardzo widać na nim cukier puder z faworków.

Większość prześcieradeł z gumką pasuje na wysokie materace, w IKEA niedawno zaś pojawiło się rozwiązanie dla posiadaczy dodatkowych, kładzionych na wierzchu mat: prześcieradła o „wysokości” 8 cm, które łatwiej utrzymać na miejscu. Na wszystkie standardowe szerokości materaców (80, 90, 140, 160, 180) polecam prześcieradła z gumką – to zdecydowanie mniej roboty przy zakładaniu, a i w miejscu trzyma się lepiej niż klasyczny, oldskulowy prostokąt z tkaniny.


POSZEWKI NA POŚCIEL

Dla większości z nas głównym kryterium wyboru pościeli jest jej wygląd – w pełni zrozumiałe. Nawet jeśli za dnia przykrywamy łóżko narzutą, nawet jeśli nie wpuszczamy gości za próg sypialni, nawet jeśli nasze posłanie często jest w nieładzie (o rany, jak ładnie i cenzuralnie udało mi się określić ten stan, który panuje przez większość czasu na moim łóżku!), to nie da się ukryć, że fajnie jest mieć ładną pościel. Kiedy nocą wślizguję się pod kołdrę, bliska łez szczęścia, u progu bedgasmu, lubię powiedzieć „Cześć, ładnO pościelO, to znowu ja. Czekałaś? Teraz już będziemy razem...” zamiast „nienawidzę Was, wyłupiastookie misie z kory, ale byłyście w promocji w dyskoncie…”.

Wygląd pościeli nie uratuje nam życia, kiedy w budynku wybuchnie pożar lub wedrą się do niego Marsjanie – Maria Antonina czy Romanowowie na bank mieli najbardziej fancy poszewki w całej Europie, a wiadomo, jak skończyli – ale jeśli możemy sobie na to pozwolić, warto wybierać pościel, która nam się podoba. W końcu to coś dotyka nas przez 1/3 doby – dłużej niż partner, śmiem szacować.


Obok wyglądu, drugim ważnym (jeśli nie najważniejszym) kryterium jest skład surowcowy tkaniny, z której uszyto poszewki. Ja stawiam na bawełnę, ale coraz bardziej popularny robi się też len oraz mieszanka bawełny z lyocellem. Jednym słowem: natura. Bo lyocell to nie jest imię elfa z Władcy Pierścieni – to po prostu włókno celulozowe: wytrzymałe, biodegradowalne, a do tego świetnie regulujące i odprowadzające wilgoć. Sama bawełna jest miła w dotyku, łatwa w utrzymaniu oraz szeroko dostępna, natomiast len cechuje się wyjątkową trwałością, odpornością na pranie w wysokich temperaturach i – podobno – właściwościami antybakteryjnymi.

O jakości pościeli decyduje nie tylko jej skład, ale też sposób i gęstość tkania. Gramaturę tkaniny mierzy się liczbą nici użytych na cm2 – naturalnie im więcej, tym lepiej. Tkanina jest wówczas „gęstsza”, lepiej znosi codzienne użytkowanie, nie defasonuje się w praniu i nie drze podczas poduszkowych wojen. Duże znaczenie dla komfortu i trwałości ma też rodzaj zapięcia: suwak jest praktyczny, rozsuwa się na całą szerokość poszwy i bardzo ułatwia tę koszmarną czynność, jaką jest powlekanie kołdry; wstążki są efektowne, ale wiązanie ich może być upierdliwe; do zapinania guzików i zatrzasków najlepiej zaś zatrudnić dzieci – jeśli będą protestować, powiedzcie, że sorry, ale teraz wychowujecie je w duchu pedagogiki Montessori.


Ja nie obchodzę się z moją bielizną pościelową zbyt delikatnie – piorę w 60 stopniach, a raz na jakiś czas „gotuję” w 90, suszę w suszarce bębnowej lub – latem – na słońcu, nie prasuję, nie oddaję do magla. Tym bardziej ważne jest dla mnie, żeby nie były to jakieś delikatne woale dla księżniczek, które wyblakną i zbiegną się (poszwy, nie księżniczki) już w pierwszym praniu.

Wszystkie powyższe dylematy i rozterki blakną, gdy wchodzimy do Krainy Pościelowych Wymiarów. 150 czy 160 na 200? A tak w ogóle to na 200 czy na 220? Jakie wymiary ma standardowa poduszka, a jakie pościel dziecięca? Można się w tym pogubić.

Standardowymi rozmiarami w IKEA były zawsze: 150x200 dla kołdry pojedynczej oraz 200x200 dla podwójnej – w tych rozmiarach dostępne są wszystkie modele bielizny pościelowej. Dołączone do nich poszewki na poduszki (jedna szt. dla pościeli 150x200 i dwie dla 200x200) przeznaczone są na małe poduchy 50x60 cm.

W wielu polskich domach mieszkańcy zagrzebują się wieczorami w piernaty o nieco innych wymiarach (Swoją drogą, skąd się bierze kołdry, jeśli nie z IKEA? Serio nie wiem…), toteż dwa lata temu IKEA, odpowiadając na ich potrzeby, do swojego asortymentu dodała pościel o wymiarach: 160x200 oraz 200x220. Zarówno w mniejszym, jak i większym zestawie znajdziemy dwie sztuki poszewek na duże poduszki 70x80. Nie wszystkie wzory pościeli dostępne są w „polskich” wymiarach, ale można tam znaleźć kilkanaście zróżnicowanych cenowo i jakościowo produktów.

NARZUTA

Najpiękniej zaścielone łóżka są w skansenach: puchowe pierzyny, stosiki poduch, różowe wsypowe nieśmiało wyglądające przez haftowane okienka powłoczek, utkane na domowych krosnach narzuty, no i te łóżka: proste, a piękne, rzeźbione, a przaśne, złote, a skromne.

Jak z niechlujnego legowiska zrobić łoże godne Wersalu? Albo chociaż pierwszych stron magazynów wnętrzarskich? No albo przynajmniej wzroku własnej teściowej? Krok pierwszy: narzuta!

W sypialni, z której korzystamy tylko nocą, pościel na łóżku nie musi wcale być przykrywana na dzień. Pamiętajmy o codziennym wietrzeniu pokoju przez 15-20 minut, a odświeżone kołdra i poduszka przywitają nas wieczorem zapachem wiatru i snami pełnymi lśniących od bejcy kulturystów. Jeżeli w ciągu dnia korzystamy z łóżka, siadamy na nim w ubraniach, w których przed chwilą szlifowaliśmy mebel ze śmietnika, stawiamy kosz z praniem, wyrzucamy z garderoby pięćdziesiąt rzeczy, bo przecież nie mamy się w co ubrać, skaczemy, jemy, pracujemy, etc., to warto przykryć posłanie narzutą.


Narzuta to duża plama koloru w niewielkich zazwyczaj pokojach, jakimi są sypialnie, dlatego – jeśli zależy nam na estetyce i spójności całego wnętrza – warto przemyśleć jej wybór. Neutralna, zbliżona do koloru ścian czy podłogi, nie zmniejszy optycznie pokoju, pomoże łóżku wtopić się w otoczenie i będzie stanowić dobre tło dla bardziej „szalonych” poduszek dekoracyjnych. Jednobarwna, w kolorystyce nawiązującej do innych elementów wystroju, pomoże spiąć je wszystkie w konsekwentną całość. Wielokolorowa ożywi pokój i wyróżni łóżko jako najważniejszy obiekt.

Rozmiar kapy dopasowujemy do wielkości i wysokości łóżka tak, by z trzech stron zwisała swobodnie na około 50 cm. W opisach narzut na stronie IKEA znajdziecie informację, jak układają się na łóżkach o konkretnych wymiarach, ale nie trzymajcie się sztywno żadnych wytycznych. Prawda jest taka, że nie ma jednego słusznego sposobu ścielenia łózka – żaden Kodeks Księżniczki na Ziarnku Grochu nie istnieje. I dobrze, bo o ile jedni w ogóle zrezygnują z przykrywania pościeli, a drudzy co rano z zapałem godnym lepszej sprawy będą rozpościerać żagiel narzuty na wzburzonym oceanie posłania, o tyle inni wybiorą przykrywanie łóżka tylko częściowo: w nogach. Ten trzeci sposób jest szczególnie efektowny, a estetom pozwala jednocześnie chwalić się ładną pościelą, jak i gustowną narzutą. No i można bez wyrzutów sumienia walnąć się w butach na łóżko. Moi Drodzy, chyba mamy zwycięzcę!


Bajka o narzucie nie zakończy się happy endem, jeśli nie rozwiążemy jednego, ale szalenie istotnego problemu. Jak myślicie, jaki jest najczęstszy zapalnik sypialnianych konfliktów? Impotencja? Niskie libido? Żyły wodne? Głośno tykający zegar? Otóż nie. Najczęstszym powodem według badań przeprowadzonych przez nikogo nigdy jest dylemat, co zrobić z narzutą na noc. Spać pod nią, ryzykując przegrzanie i udar? Zebrać w nogach, narażając się na trwałe uszkodzenia stawów skokowych? Rzucić na podłogę, na pastwę kotów z kurzu? A może po prostu zamknąć oczy i pozwolić nocy zrobić swoje?

Nie ulega wątpliwości, że warto mieć gdzie odłożyć narzutę. Można ją na noc rzucić na fotel, umieścić w ładnym koszyku obok łóżka albo – jeśli nie mamy w pokoju miejsca na powyższe – chować do wsuwanego pod łóżko pojemnika. Pamiętajcie tylko, że tak duży kawał tkaniny, często kilkuwarstwowy, wypełniony owatą, potrafi zajmować naprawdę sporo miejsca nawet po złożeniu. Koszyk na święconkę tego nie pomieści.

DODATKOWE PODUSZKI

Jestem przekonana, że lobby poduszkarskie od lat wywiera mocne naciski na hollywoodzkich scenografów – jak inaczej wyjaśnić tę ilość poduch na łóżkach filmowych i serialowych bohaterów?

Żaden normalny człowiek nie potrzebuje ich do spania aż pięciu: dużej (z kaczego puchu), średniej (ozdobionej przez babcię haftem krzyżykowym), małego gładkiego jaśka (z głową kota) i dwóch welurowych (wyszywanych kryształkami Swarovskiego).

Dodatkowe poduszki są trochę jak te kolorowe przyciski na pilocie do telewizora – ładnie wyglądają, ale rzadko się do czegoś przydają. Choć… funkcja ozdobna to też funkcja. Gdyby nie ona, samce pawi miałyby łyse kupry i kolor kupy.


Nie ulega wątpliwości, że łóżko przykryte narzutą i zarzucone dodatkowymi poduszkami wygląda bardziej efektownie – kojarzy się z komfortem, przepychem, baśniowymi księżniczkami i urlopem w Maroko. Jeżeli zależy Wam na tym, by – po przykryciu narzutą – nie wyglądało nudno i monotonnie jak blok chałwowy, ułóżcie u jego szczytu kilka poduszek. Możecie dobrać je pod kolor zasłon, dywanu, wiszących w pokoju grafik, Waszych snów albo olać jakiekolwiek nawiązania i wprowadzić dzięki nim zupełnie nową barwną plamę.

Poduszki przydają się, jeśli dużo siedzicie w łóżku – na przykład pracując (to ja) lub symulując paraliż kończyn dolnych, żeby nie musieć wstawać (też czasem ja).


BALDACHIMY I MOSKITIERY

Jeśli łoże pełne wyszywanych poduszek kojarzy się Wam z haremem, to co powiecie na łózko z baldachimem? Spokojnie, obecne baldachimy to bardziej luźne nawiązanie do dawnych, ciężkich konstrukcji niż ich wierne kopie.

Mrugnięciem oka do dawnych form są łóżka z wysokim stelażem, ale bardzo prostym i bez rozpiętej na nim tkaniny. Mimo tego braku pozostaje dawna, skrzynkowa, forma oraz wrażenie „wykrojenia” mebla z pozostałej przestrzeni pomieszczenia.

Zabawy ze współczesnymi baldachimami ogranicza jedynie nasza wyobraźnia. Duże pole do popisu daje na przykład łóżko GJÖRA: między poprzecznymi drążkami brzozowej ramy można rozciągnąć delikatny tiul, by uzyskać intymność i ukryć posłanie przed wzrokiem zapuszczającego żurawia intendenta z gazowni.


Zwiewne tiule, woalki, cienki len czy organza to materiały najlepiej nadające się na wariacje na temat baldachimów. Można udrapować je na stelażu łóżka, jeśli nasze taki posiada, zwiesić luźno lub stworzyć z nich przesuwane zasłonki po obu stronach. Jeśli nie mamy stelaża ani łóżka z wysoką ramą, bardzo łatwo jest stworzyć coś, co go zastąpi: na przykład prosty drążek, kantówka lub przyniesiony z plaży długi patyk, podwieszony u sufitu dokładnie nad naszym materacem. Zwisające z niego poły tkaniny utworzą nad nami swego rodzaju „daszek”. Najlepiej zaprojektować go tak, by tkanina dawała się zsuwać i rozsuwać.


Upięte w miejscu naszego spania fale zwiewnych materii mogą pełnić jedynie funkcję ozdobną, nawiązując do dawnej tradycji. Ale nic nie stoi na przeszkodzie, by faktycznie do czegoś nam się przydały. Przyznacie, że widok ozdobionego takimi „firanami” posłania przywodzi na myśl ciepłe kraje, popołudniowe drzemki w upalnym klimacie, styl kolonialny – to wszystko są jak najbardziej słuszne skojarzenia, a słowo-klucz do nich to oczywiście moskitiera. By zapewnić sobie spokojny sen, można pokusić się o takie rozwiązanie, pamiętając jednak, że wybrany materiał musi szczelnie odcinać nas od grasujących w reszcie domu insektów, no i – oczywiście – przepuszczać powietrze. W IKEA można kupić gotowy „daszek” do powieszenia nad łóżkiem: SOLIG. Jego zastosowania można mnożyć, a ochrona śpiących domowników przed komarami to tylko jedno z nich.

Planując swój baldachim czy moskitierę warto pomyśleć o tym, by materiał dawał się łatwo zdejmować i był odporny na pranie w wyższych temperaturach. Na baldachimach zbiera się bowiem bardzo dużo kurzu, co przy nieodpowiedniej dbałości o ich czystość może – szczególnie alergikom – przysporzyć więcej problemów niż przyjemności.



TEKSTYLIA NIE-NA-ŁÓŻKO


Sypialnia to nie tylko łóżko. Choć to właśnie w nim spędzamy większą część czasu, o klimacie tego wnętrza decydują też inne akcenty. Im więcej tkanin, miękkich materiałów, łagodnych, organicznych faktur, tym większa przytulność. To oczywiście kwestia gustu i indywidualnych potrzeb, ale nawet miłośnikom surowych wnętrz zwiewna lniana zasłona czy koc z surowej wełny pomoże uzyskać pożądany efekt.

ZASŁONY

Mody się zmieniają, a zasłony i firanki nadal pozostają bardzo popularną metodą wystroju okien. Może zawdzięczają to stosunkowo niskiemu kosztowi, łatwości montażu, wachlarzowi wzorów i kolorów, tradycji… A może głosują za nimi domowe koty, które kochają wspinać się po delikatnych firaneczkach aż pod karnisz.

Dobór odpowiednich zasłon nie jest tak prosty, jak mogłoby się wydawać, bo nie sprowadza się li tylko do wybrania interesującego nas koloru i tkaniny. Różne materiały mają różne właściwości, a o tym, którym z nich udekorować nasze okno, powinny zadecydować nasze potrzeby, nie sama estetyka. Dla ułatwienia, warto odpowiedzieć sobie na kilka pytań.

Po pierwsze: na którą stronę świata wychodzą okna sypialni? Przez wschodnie okna słońce zaleje nas już z samego rana, prawdopodobnie budząc i – latem – mocno nagrzewając pokój. Okna południowe i zachodnie wpuszczą dużo światła wtedy, kiedy prawdopodobnie i tak nie będziemy korzystać z uroków głębokiego snu, a północne nigdy nie dostarczą bezpośrednich promieni, jedynie rozproszone światło (i to w niezbyt dużej ilości).


Powyższe informacje trzeba teraz zestawić z naszymi upodobaniami i trybem życia. Czy lubimy (i możemy) długo spać rano? Jak późno kładziemy się do łóżka? Czy budzące nas rano ostre słońce nastraja nas pozytywnie, czy raczej wyzwala nie opisane dotąd w żadnych podręcznikach psychiatrii pokłady podłości i zgorzknienia?

Użyliśmy już kompasu, przeanalizowaliśmy swoje rutyny, teraz pora wyjrzeć przez okno. Widzicie sąsiada z bloku naprzeciwko, paradującego właśnie w samych gaciach? O, teraz drapie się po brzuchu. Jeśli go widzicie… to on Was też. Być może nawet nie musicie się rozglądać, żeby wiedzieć, co do tej pory przeszkadzało Wam w spaniu lub swobodnym paradowaniu po sypialni w samym pasie do pończoch. Latarnie za oknem? Blok vis à vis? Trwająca pół roku budowa osiedla i dźwigi idealnie na wysokości Waszego dekoltu? Światła w oknach sąsiadów? Neon sklepu z garmażerią? Na pewno sami wiecie to najlepiej.


Z tej układanki rozmaitych czynników wyłoni się odpowiedź na pytanie, czy i jak bardzo chcecie (bądź musicie) zasłaniać swoje okno. Czy wystarczy Wam sama zwiewna firanka, delikatne, przepuszczające światło zasłony, czy może ciężkie kotary z możliwością zupełnego zaciemnienia pomieszczenia. Jeżeli okno nie jest duże, nie kombinujcie zbytnio i zadowolcie się pojedynczym bądź podwójnym karniszem. Na dużych oknach możecie (choć nie musicie) bardziej poszaleć i połączyć na przykład dwa rodzaje zasłon: jedne delikatne, do używania na co dzień i drugie blackoutujące, na wyczekaną grypę i maratony seriali w łóżku.


Ja najbardziej lubię naturalne materiały, dlatego moją ulubioną serią jest lniana AINA z IKEA – mam je zarówno w salonie, jak i w sypialni. Ostatnio jednak coraz ciężej mi idzie obojętne przechodzenie obok ciężkich, aksamitnych zasłon SANELA w mocnych kolorach. A gdyby tak mieć dwa zestawy i zmieniać je w zależności od fazy księżyca…?

DYWAN

Dywan, choć jest pod, może być prawdziwą kropką nad „i” w urządzaniu sypialni. Metody na umilenie naszym stopom pierwszego porannego kontaktu z podłogą są dwie: dwa małe dywaniki po obu stronach łóżka lub jeden duży kilim.

Miłośnicy symetrii wybiorą zapewne identyczne stoliki nocne i dywany z każdego boku łóżka. Ale to przecież nie jest jedyne słuszne rozwiązanie: można przełamać monotonię, sobie kładąc pod stopy sztuczną (TOFTLUND, FÅRDRUP) lub naturalną (LUDDE) owczą skórę, a staremu – bawełniany chodniczek TÖRSLEV. U alergików najlepiej sprawdzą się produkty z juty (LOHALS, RAKLEV) lub mieszanki juty i sizalu (HELLESTED, VISTOFT) – nie mają gromadzącego kurzu włosia, są tkane na płasko, więc dają się łatwo odkurzać i nie sprzyjają namnażaniu uczulających roztoczy. Bawełna również zda egzamin przed alergikami, ponieważ można ją łatwo wyprać nawet w domowej pralce.

Jeden duży dywan to wspaniały dodatek, który potrafi „zrobić” całe wnętrze. Ja jestem wielką fanką orientalnych kilimów i ręcznie tkanych persów z czystej wełny – tych w IKEA nie brakuje, choć – trzeba to przyznać – są niemałą inwestycją. Taki akcent niesamowicie ożywia nawet najbardziej nudne wnętrze i wygląda doskonale zarówno jako element kontrastowy w minimalistycznym otoczeniu, jak i dopełnienie bogatego, pełnego dodatków pokoju.


Jedną z najważniejszych cech dobrego dywanu jest jego rozmiar. Niestety, mamy tendencję do kupowania dywanów zbyt małych. W sypialni zasada jest taka, że – aby pełnić swoją podstawową funkcję – musi on wystawać z obu stron łóżka na ok. 50-60 cm. Szafki nocne, które zwykle stawiamy tuż obok ramy łóżka, powinny w całości stać na dywanie (lub ew. w całości poza nim). Podobnie jak w przypadku narzuty, dobrze jest, jeśli dywan jest wysunięty z trzech stron łóżka na tę samą odległość. Zamiast biegać z miarką, można warstwowo ułożyć na sobie kilka różnych dywaników - wszystkie chwyty dozwolone.


Nasza podróż przez piękne, choć niedoceniane krainy dobiega końca. Nie wiem, jak Was, ale samą siebie skutecznie przekonałam do odświeżenia naszej sypialni i dodania jej nieco klimatu dobrej jakości tekstyliami. W końcu sypialnia bez tekstyliów, zapraszających do dotyku tkanin, poprawiających akustykę materiałów (i mnóstwa poduszek) byłaby tylko dużym pudełkiem na buty.


[Zdjęcia - materiały prasowe IKEA]


[Post powstał we współpracy z marką IKEA]