2.09.2019

Dużo dobra „Z wioski na Warmii”, czyli jak przekuć pasję w biznes

Stawiam całe moje oszczędności (nieliche 37zł 51gr), że każdy z Was, czytających teraz te słowa, przynajmniej raz w życiu miał ochotę rzucić to wszystko i wyjechać. Choćby w przysłowiowe Bieszczady. Postawiłabym również zawartość skarbonek moich dzieci (tu już nieco więcej), że zaraz potem znakomita większość oceniła swoje szanse utrzymania się na wsi na zerowe i zrezygnowana wróciła do odpisywania na firmowe maile. Istotnie, w Stuposianach czy Szypliszkach może być ciężko o etat Key Account Managera, ale to jeszcze nie powód, by swoim marzeniom zamawiać wieniec pogrzebowy.


Wraz z Polską Organizacją Turystyczną i kilkoma innymi blogerami chcę przekonać Was, że na wsi da się prowadzić dobry biznes. Poznacie historie powstania wielu miejsc, które udowadniają, że popowi wokaliści nie kłamią: możecie wszystko, wystarczy chcieć, nananana, ścigajcie marzenia, życie jest tylko jedno, bejbe. Aplauz.


Pozwólcie, że opowiem Wam o Warmii (w której się zakochałam), o ciepłym, sierpniowym dniu pachnącym łąką i o przemiłych ludziach, z którymi go spędziłam. I, naturalnie, o biznesie, który czekał na moich gospodarzy tuż za progiem ich domu.



NA WIEŚ? BYLE DALEKĄ!


Nie ma na mapie Polski bardziej odległego od warmińskich Bredynek miejsca niż Dolny Śląsk, z którego przeprowadzili się tu pani Anetta i pan Jarek. Moi bohaterowie uważają, że właśnie taka przeprowadzka ma największy sens i daje szanse na prawdziwą zmianę sposobu życia. A przecież większości sprowadzających się na wieś „mieszczuchów” o to właśnie chodzi: o nowe, lepsze, inne życie.


Poszukiwania wymarzonego warmińskiego domu trwały nie więcej niż dwa lata. Moi Gospodarze ustalili priorytety i rozpoczęli internetowe łowy, by – po mniej więcej roku – część wybranych nieruchomości zobaczyć na żywo. Swoje miejsce znaleźli 3,5 roku temu w Bredynkach, wykazując się nieprzeciętną wyobraźnią, bo wówczas w niczym nie przypominało ono ich obecnego siedliska. Ot, nieciekawy, zrujnowany dom pośród gęstych chaszczy. Po trzech miesiącach wstępnego remontu można było wprowadzić się do tych niezamieszkałych od dawna murów i dalsze prace prowadzić już na własną rękę i w swoim tempie.


Nie chciałam wyjść na niedowiarka, ale kiedy pokazywali mi zdjęcia „przed”, mój wzrok mówił „Aha, jasssne.”. Niesamowite, jak z zupełnego chaosu można wykroić kawałek miejsca dla siebie, okiełznać go i udomowić. Zarośla zamienić na warzywnik, zielnik, ogródek kwiatowy, trawnik. Odkryć, że za gęstymi badylami kryje się malowniczy staw. Ubrać stare, brzydkie mury w nowe sprzęty i dekoracje. To ważna nauka: nie zostawiać wyobraźni w aucie, gdy idziemy oglądać wiejski dom na sprzedaż.



KOSMETYKI – BIZNES PROSTO Z ŁĄKI


W tym pięknym, sielskim zakątku zrodził się pomysł na biznes łączący ich stare życie z nowym – produkcja naturalnych kosmetyków BIOSKA - Z Wioski na Warmii. Pani Anetta, z wykształcenia kosmetyczka, nie mogła przejść obojętnie obok faktu, że oto mieszka teraz w wielkim zielniku. Jej ogród, łąka, pobliski las i pasieka są jak hipermarket – bez ograniczeń można przebierać w ekologicznie czystych, naturalnych składnikach, których dostarczają.


Pani Anetta w swojej najbliższej okolicy, wolnej od sztucznych nawozów i oprysków (sąsiedzi również prowadzą gospodarstwa ekologiczne), zbiera pokrzywę, wrotycz, nawłoć, czeremchę, głóg oraz wiele innych roślin i odpowiednio je suszy bądź maceruje. Przygotowane wyciągi łączy z pszczelim woskiem (ma dwa własne ule) lub innymi niezbędnymi składnikami, które kupuje. Gotowe kosmetyki są nie tylko w pełni naturalne i skuteczne, ale i cieszą oko ładnym opakowaniem – to już zasługa pana Jarosława i jego umiejętności „z poprzedniego życia”.


Gdybyście chcieli wypróbować kosmetyków, możecie je kupić za pośrednictwem strony Z Wioski na Warmii. Ale jeszcze bardziej polecam Wam – choćby krótką – wycieczkę na Warmię. W sezonie turystycznym, w wyjątkowym miasteczku, jakim są Jeziorany (należące do ruchu Cittaslow – „miast dobrej jakości życia”), co sobotę odbywa się ekotarg, na którym dzięki bezpośredniej sprzedaży rolniczej można kupić pyszne, zdrowe jedzenie prosto od rolników oraz inne wyroby. Właśnie tam, na jeziorańskim rynku spotkacie moich cudownych Gospodarzy, porozmawiacie z nimi i kupicie słoiczek masła do ciała czy buteleczkę hydrolatu. I koniecznie, koniecznie pozdrówcie ode mnie panią Anettę i pana Jarka!




ŻYCIE NA WSI TO CIĄGŁA NAUKA


Przy winie z kwiatów czarnego bzu przez kilka godzin słuchałam opowieści o wiejskich realiach. Dla człowieka z miasta przeprowadzka na wieś oznacza przede wszystkim ciągłą naukę. Trzeba zdobyć wiele nowych umiejętności, niezależnie czy chcemy samodzielnie przeprowadzić remont, położyć elewację, założyć małą pasiekę, warzywnik, rabatę, zarybić staw, nie mówiąc o hodowli zwierząt. Nieoceniony jest w tym oczywiście Internet, ale jeszcze bardziej wartościowe mogą być rady od bardziej doświadczonych sąsiadów. Z sezonu na sezon lepiej poznaje się materię tych zmagań, można działać z większą pewnością. Wszystko da się oswoić.


Skoro mowa o nauce, mówi się, że jedną z ważnych umiejętności jest nauka… odpuszczania. Wieś, natura rządzą się swoimi prawami – nie da się ich tak łatwo ujarzmić i podporządkować swoim wyśrubowanym projektom. Na tę czy inną rzecz trzeba po prostu machnąć ręką – choćby dla własnego zdrowia psychicznego. Chwasty zawsze wracają, krety nic sobie nie robią z próśb i błagań o przejście na pole sąsiada, szpaki nijak nie mogą zrozumieć, że rościcie sobie prawa do tych samych czereśni. Poza tym, życie na wsi ma być pewnego rodzaju symbiozą. Czy zmęczony miastem człowiek nie może po prostu wtopić się w ten świat natury, zamiast czynić go sobie poddanym, próbując z wiejskiego ogródka zrobić barokowy gazon? Może, a nawet powinien.



PRACUJ, ŻEBY ŻYĆ – NIE ODWROTNIE!


Jako patentowany leń, pytałam moich Gospodarzy, czy na wsi pracuje się więcej niż w mieście. Czy to prawda, co mówią niektórzy – że przygnieciony ogromem obowiązków człowiek nie ma nawet siły cieszyć się nowym, zdrowszym otoczeniem. Pan Jarek twierdzi, że na wsi pracuje się po prostu inaczej. Ilość zajęć jest, rzeczywiście, onieśmielająca i można by je wykonywać od świtu do zmierzchu (a później śnić o tym, co wciąż zostało do zrobienia). Są obowiązki w domu, w obejściu, ogrodzie, przy zwierzętach, zbiorach, przetworach, a oprócz nich jeszcze normalna, zarobkowa praca. Różnica – i cały sekret – polega na tym, że są to zadania, które ustala się samemu.


Jeżeli przyjeżdżając na wieś nie umiesz zwolnić, nie umiesz zmienić sposobu życia, a zamiast tego zakładasz sobie nową (może tylko bardziej zieloną) smycz, to równie dobrze mogłeś zostać w mieście. Bo, istotnie, nawet nie zauważysz swojego szczęścia.



LUDZIE


Jedno z założeń pana Jarka i pani Anetty, gdy dopiero zaczynali szukać ziemi na Warmii, brzmiało: ma być daleko do sąsiadów.  Bez znajomości i relacji byłoby jednak trudno przetrwać, o czym przekonali się już wiele razy (nic tak nie wyciąga aut z błota, jak dobry ciągnik). Mieszkanie pół kilometra czy kilometr od siebie wynosi sąsiedztwo na inny poziom. Już nie trzeba ocierać się o siebie na klatce schodowej, słuchać swoich wiertarek, śpiewania pod prysznicem i małżeńskich kłótni. Nie licząc prawdziwych kryzysów, nikt nie jest na nikogo skazany – ludzie spotykają się, bo chcą, bo lubią, bo potrzebują z kimś porozmawiać i podzielić się doświadczeniem.


Warmia to region, gdzie liczba świeżej, napływowej krwi jest duża. Wielu byłych mieszczuchów rozpiera energia i aktywnie angażują się w społeczne przedsięwzięcia. W sezonie letnim tworzą jeziorański ekotarg, inicjują teatry, wydarzenia muzyczne, prowadzą wyjątkowe gospodarstwa agroturystyczne. Każdy, kto ma potrzebę włączenia się w taką działalność, znajdzie tu coś dla siebie.
Każdy, kto nie ma – również.


Podobało się Wam? Zajrzyjcie razem ze mną do drugiego fantastycznego miejsca na Warmii, które odwiedziłam:


[Wpis powstał we współpracy z Polską Organizacją Turystyczną oraz Krajową Siecią Obszarów Wiejskich]