25.02.2020

Wiruje cały świat, czyli nasze kolorowe drzwi

Oglądacie czasem te programy, gdzie dwie miłe osoby chcą kupić nieruchomość na wsi/na Bali/na kredyt [niepotrzebne skreślić], a trzecia miła osoba pokazuje im wyłuskane z lokalnego rynku nieruchomości propozycje? Dwie miłe osoby z milionem funtów brytyjskich w kieszeni wchodzą więc do domu, który ewidentnie wymaga odświeżenia, rozglądają się, cmokają, po czym z wahaniem mówią: No nie wiem... nie przepadam za żółcią na ścianach, a Dżejson wolałby pewnie, żeby kanapa stała bokiem do okna... Prawda, Dżejson?

No tak jakby nie mamy tu listew...

- Nosz kurwa, Dżejson - myślę sobie, z zażenowania osuwając się coraz niżej na kanapie - masz bicepsy docięte jak kulturysta po dwóch miesiącach redukcji, więc chyba sobie tę sofkę przesuniesz? Wierzę w ciebie, mordo.

A może po prostu rynek wtórny nie jest dla każdego Dżejsona, bo tu jednak trzeba się wykazać choćby krztyną wyobraźni: przeniknąć wzrokiem te pożółkłe boazerie, te kafelki pamiętające Króla Ćwieczka, linoleum w przedpokoju wytarte w kształt krzyża maltańskiego i brązowawe smugi na ścianach (niby nieznanego pochodzenia, ale zupełnym przypadkiem wypadające akurat na wysokości odbytu dziewiętnastoletniego, ślepego setera obecnych właścicieli), a następnie nanieść na to swoje wyobrażenie mieszkania idealnego.


Zaryzykuję twierdzenie, że nam to przenikanie wyszło aż za dobrze, bo sześć lat po zakupie mieszkania z drugiej ręki wciąż musimy mrużyć oczy na widok niektórych rzeczy. Wiele już zmieniliśmy na swoją modłę, ale wciąż sporo zostało (*kaszel* malowanie podłogi *kaszel*). Wypieprzyliśmy już łupkowy ołtarz z salonu, ułożony w karo gres z kuchni, bambusowy dekor z jednej łazienki i kabinę prysznicową do lotów w kosmos z drugiej.

W zeszłym roku zakończyliśmy też rozdział p.t. Drzwi Wenge ze szklaną wstawką i kupiliśmy sześć pełnych, sosnowych skrzydeł z zamiarem pomalowania ich po swojemu. I o tym właśnie jest ten post.



KOLOROWE DRZWI KIEDY JA DOTYKAM CIEBIE


Trudno dociec, jak doszło do tego, że mamy każde drzwi w innym kolorze. Chyba to ja rzuciłam pomysł i zanim zdążyłam się z niego wycofać, Stary podłapał i klepnął. Po wielu godzinach kolorystycznych rozważań i rozterek, postawiłam na sześć (z bodaj trzynastu tysięcy) barw z próbnika Tikkurila Symphony:



JAK MALOWAĆ DREWNIANE DRZWI


Przede wszystkim: okazuje się, że da się to zrobić bez zdejmowania skrzydeł z ościeżnic. Nie mieliśmy jak i gdzie utworzyć sobie stanowiska do malowania drzwi "na płasko", więc cały proces, od A do Z, przeprowadziliśmy w pionie.



PRZYGOTOWANIE


Pierwszy, przygotowawczy etap obejmował odkręcenie klamek, wyjęcie uszczelek i zabezpieczenie taśmą ścian wokół ościeżnic (bo te również były malowane), zawiasów, itp.



SZLIFOWANIE


Ponieważ wybraliśmy naprawdę tanie i - jak się potem okazało - dość niedoskonałe drzwi (zobaczycie na zdjęciach), trzeba je było tu i ówdzie podratować szpachlą do drewna. Surowa sosna wymagała też lekkiego przeszlifowania papierem ściernym. Przy czym, od razu mówię: "lekko" pomnożone przez sześć i tak skutkuje zakwasami w mięśniach barkowych.



GRUNTOWANIE


Nie zawsze jest konieczność gruntowania powierzchni przed malowaniem, ale w tym przypadku, z dwóch powodów, było to wskazane. Po pierwsze, drewno miało sporo sęków, które należało zabezpieczyć (inaczej mogłyby powodować przebarwienia i wybijać spod farb, zwłaszcza tych o jaśniejszych kolorach). Po drugie, drzwi to rzecz mocno eksploatowana, narażona na odpryski, rysy i wycieranie, dlatego warto sumiennie przygotować je do malowania - grunt zmniejsza chłonność surowego drewna, zwiększa przyczepność powierzchni i uszczelnia ją. Tutaj dobrze nam się sprawdził (i sprawdza) grunt Tikkurila Multistop.



MALOWANIE


Malowanie byłoby już czystą przyjemnością, gdyby nie to, że było go tak kurewsko dużo. W sumie dobrze ponad dwadzieścia warstw - ciemne kolory i żółć wymagały trzech, róż - dwóch. Malowaliśmy pędzlami, niezbyt szerokimi, każdy swoją techniką (przy czym, oczywiście, ja lepszą). Na wszystkie drzwi wybraliśmy matową bazę Tikkurila Everal Aqua Matt 10, jedynie drzwi w bawialni (ceglastoczerwone) pokryte są farbą tablicową Tikkurila Liitu.

Jak zwykle uczulam Was też, żebyście przestrzegali zalecanych na puszkach czasów schnięcia. Może w przypadku dotykanej raz do roku komody nie ma to aż takiego znaczenia, ale kiedy w grę wchodzą meble (i nie tylko) często macane i intensywnie użytkowane, dobre wysuszenie każdej warstwy jest naprawdę istotne. Możecie oszukiwać, ale wiedzcie, że domowe skrzaty wszystko widzą, a potem donoszą na Was producentom farb, pozbawiając Was praw do reklamacji. Serio.


OSTATNIE SZLIFY


Na koniec, kiedy wszystko dobrze wyschło, z powrotem włożyłam uszczelki, przykręciłam klamki (moje ukochane TUPAI) i zamki.

Pomalowałam też plastikowe tuleje wykańczające otwory w drzwiach łazienkowych - wyszło nawet nie najgorzej.


MALOWANIE SZAFY


Brzydkie szafy to też część spuścizny po poprzednich właścicielach, ale jakoś tam powoli sobie z tym festiwalem szpetoty radzimy. Przy okazji malowania drzwi, przemalowaliśmy fronty szafy wnękowej, którą nazywamy mopnikiem, bo kryje wszystko to, czego nienawidzimy używać: mopa z wiadrem, myjki do okien i inne akcesoria do sprzątania (#666). Mroczne wenge zmieniliśmy na biel, którą pokryte są też ściany w korytarzu - szafa zupełnie zniknęła, a przedpokój zrobił się o jakieś dwa tony jaśniejszy. To była dobra decyzja!


Wymiany wymagały również uchwyty (wyobraźcie sobie najbrzydsze uchwyty, jakie potraficie - o, takie właśnie mieliśmy), więc kupiłam idealnie pasujące do klamek czarne matowe BAGGANÄS w IKEA. Ponieważ rozstaw był nieco inny niż w starych, musiałam zaszpachlować jeden z otworów w drzwiczkach i wywiercić nowy w innym miejscu. 



***

Nie wiem, czy te kolory to już tak na zawsze, ale na razie... Na razie się lubimy. No i jakoś tak łatwiej gości do łazienki pokierować - wystarczy powiedzieć, że to ta granatowa.