11.01.2016

Tchórzliwy Lew się urządza - bajka o odwadze

W urządzaniu domu najbardziej cenię u ludzi odwagę
Tak. Odwagę właśnie. Odwagę, by wyłamywać się ze schematów, by wyróżniać się z tłumu. Odwagę, by poszukiwać, próbować, przecierać nowe szlaki. Odwagę, by ponosić porażki i nie zniechęcać się nimi. Ale przede wszystkim:

Odwagę, by być sobą.

Srogi banał, wiem... aż mi samej zbiera się na mdłości. Ale zastanówmy się - jakie są realia? Ludzie boją się wyrazić siebie samych, puścić wodze fantazji i pozwolić, by ich dom, ich azyl był odbiciem ich samych. Obawiając się cudzych opinii, narażenia na komentarze, śmieszność, wybierają mieszkanie w neutralnym miejscu.

Czy to źle? Nie wiem, czy to źle. Wiem natomiast, że trzeba spełniać swoje zachcianki, bo zachcianki tłumione bardzo się mszczą: powodują próchnicę, kamienie nerkowe i wrzody dwunastnicy. I jeszcze wodę w kolanach. Więc jeśli chcesz mieć w przedpokoju tapetę w prosiaczki, bo kochasz trzodę chlewną, to ją miej!


NEUTRALNA JABŁOŃ, NEUTRALNE JABŁKO

Niektórzy (w tym ja) tę nudę i przeciętność wynoszą z domu (Mamo, nie obraź się...). Patrzymy, jak rodzice raz na kilka lat przemalowują całe mieszkanie i zawsze wybierają tę samą farbę w kolorze hotelowej jajecznicy z lekką nutką rzygowin. Sufit zawsze biały. W oknach zawsze firanki + zasłonki. Dywan zawsze pstrokaty (bo praktyczny), a kanapa zawsze w odcieniach ziemi. Wszystko musi być ponadczasowe, funkcjonalne, wystarczać na lata (albo i dekady całe), nie wyróżniać się, pasować do czegoś, itp.

Wprawdzie mając te swoje -naście lat buntujemy się przeciwko takiemu porządkowi rzeczy: chcemy mieć czarny pokój, spać w lakierowanej trumnie z fioletową wyściółką i zmieniać gacie raz w tygodniu, ale mija kolejne dziesięć lat i oto nagle - nie wiedzieć jakim cudem - stoimy w swojej własnej, pierwszej sypialni z wałkiem w dłoni i malujemy ścianę jajecznicowym rzygiem. 
Hokus pokus, czary mary, spróbuj nie być jak Twój Stary. No nie da się. Chyba, że zdecydujecie się - jak w Dniu Świra - na długotrwałą i bolesną psychoterapię.


KUPCY NA HORYZONCIE

O ile jestem w stanie zrozumieć fenomen nasiąkającej za młodu skorupki i trudnych do wyrzucenia z głowy przyzwyczajeń, o tyle nigdy nie zrozumiem tych, których przed odrobiną polotu i wyjściem poza konwencję powstrzymuje potencjalna, kiedyś-w-przyszłości, sprzedaż nieruchomości.

Czekajcie, żebym dobrze zrozumiała: nie możecie zrealizować swoich marzeń, pragnień i pomysłów, bo kiedyś, nie-wiadomo-kiedy i nie-wiadomo-czy-w-ogóle zamierzacie sprzedać swoje mieszkanie nie-wiadomo-komu? Czyli dla kogo tak naprawdę je urządzacie? Jaki gust będzie miał Kupiec z Waszych snów? Będzie wolał wannę czy prysznic? Gaz czy indukcję? Dąb polarny czy Padouk?

Na wszelki wypadek walnijcie wszędzie beż, plafony i plastikowe żaluzje - może Wasz przyszły Kupiec, typowy Czesław, tak właśnie lubi?


METODA KOPIUJ-WKLEJ

Urządzając dom warto oglądać czasopisma, blogi, przekopywać Internety. Otrzaskać się. Obkładać się inspiracjami jak kompresami i chłonąć. Wszystko po to, żeby wyrobić sobie własne zdanie na temat różnych stylów i rozwiązań, określić co nam się podoba, a czego w danym momencie nie bylibyśmy w stanie zaakceptować.

Dla nieostrożnych ta porada może być jednak zasadzką: jako że zwykle podobają nam się te melodie, które już kiedyś słyszeliśmy, łatwo zatracić w takich poszukiwaniach własną tożsamość i wpaść w pułapkę kopiowania. Obserwuję to zjawisko na facebookowych grupach o urządzaniu wnętrz, gdzie setki członkiń mają identyczne łazienki, kuchnie i salony, a ich domy pękają w szwach od - identycznych! - gadżetów i bibelotów (głównie białych napisów HOME). Ten sam zarzut słyszy się też pod adresem wnętrzarskiej blogosfery i zapewne jest w nim sporo prawdy. Ja sama łapię się na tym, że przeglądając zdjęcia na Instagramie, czasem nie wiem, czy akurat patrzę na dom Zosi, Krysi czy mój własny. Ot, globalizacja, cyfryzacja, hiperkonsumpcja.

Żeby było jasne: nie widzę nic złego w kopiowaniu podpatrzonych u kogoś aranżacji, jeśli rzeczywiście trafiają one do naszego poczucia estetyki. Jeśli kiedyś zobaczę w jakimś magazynie fantastyczne eklektyczne wnętrze, które chwyci mnie za serce, i zapragnę skopiować z niego to czy tamto do własnego mieszkania, zrobię to bez skrupułów i nawet nie drgnie mi powieka. Gwarantuję.
Mądrzę się tak i kozaczę, bo przeszłam przez wszystkie powyższe fazy. Wykaraskałam się (no, może jeszcze nie do końca... to długi proces) z nabytej przeciętności (bez psychoanalizy! Yay! Nie ma za co, portfelu), pogodziłam z faktem, że nic nie jest uniwersalne i wszystko prędzej czy później może nam się znudzić (i mamy do tego prawo, do cholery!), wreszcie po pierwszym zanurzeniu w internetową wnętrzarską głębię złapałam wirusa kopiowania i (już prawie) cudownie ozdrowiałam. Takiej czystej, dziecięcej odwagi wciąż mi jednak brakuje.

Ale uczę się.

[Zdjęcie: Justina Blakeney - The Jungalow]

[Zdjęcie: Mandi Gubler - Vintage Revivals]

[Zdęcie: Nina van de Goor - @ninainvorm]


[Wszystkie zdjęcia zostały użyte za wiedzą, zgodą i błogosławieństwem ich Autorów]