25.07.2019

12 gadżetów z IKEA, dzięki którym gotowanie jest dla mnie mniejszą udręką niż dawniej

Powiedzieć, że nie przepadam za gotowaniem, to jakby nazwać rekina ludojada „rybą o specyficznym apetycie”. Niby z prawdą się nie mija, ale jednak nie ukazuje głębi problemu.

Cóż jednak począć… czasem trzeba coś poddusić, zblanszować albo zdeglasować. Gotowanie z niedużą częstotliwością na szczęście nie wywołuje we mnie cierpienia, a od kiedy mam tę moją ukochaną, zorganizowaną jak szwajcarski urząd kuchnię, to nawet, powiedziałabym, że bywa przyjemnie coś upichcić. Byleby miało w składzie ziemniaki. Ziemniaki wszystko rekompensują.

Za chwilę zaprezentuję Wam dwanaście drobiazgów z IKEA, które przychodzą mi z pomocą, kiedy kręcę się jak trzmiel między zlewem a lodówką, starając się nie zjarać kolejnego leczo w moim życiu. I nie, nie są to wcale pomoce dla ułomnych kucharzy – to gadżety, które przydadzą się w każdej kuchni. Ba, założę się, że niektóre z nich doskonale znacie i macie w swoich szufladach.


1. Uchwyt na komórkę BERGENES


Wirtuozem gotowania nie jestem – to już sobie wyjaśniliśmy, dlatego nawet do prostych kuchennych zadań potrzebuję instrukcji. Ba, nawet robiąc któreś ze swoich popisowych dań (a mam takowe, mam), co i rusz zerkam do zapisanego w telefonie przepisu. Na pewno to znacie – podnoszenie go z blatu, odblokowywanie ekranu, przewijanie – to wszystko jest strasznie upierdliwe dla posiadających tylko dwie ręce przeciętniaków.

W oczekiwaniu, aż ewolucja doda nam dodatkową, trzecią rękę (taką dłuższą poprosimy – będzie jak znalazł do selfie), kupiłam sobie prosty bambusowy uchwyt BERGENES. Nie chcę już pamiętać tych mrocznych czasów, gdy go nie miałam i oblepionymi ciastem dłońmi szukałam gorączkowo kolejnych kroków kuchennego procesu. Teraz wystarczy, że na czas pitraszenia wyłączę automatyczne wygaszanie ekranu, unieruchomię smartfona w uchwycie i będę we względnej czystości utrzymywać mały palec – do scrollowania. Wygoda milion.



2. Durszlak z regulowanymi uchwytami IDEALISK


Jest lato, sezon na świeże owoce i warzywa, durszlaki wyrabiają 300% normy płucząc dla nas truskawki, bób i te czereśnie kosztujące mniej więcej tyle złota, ile same ważą.

Najlepszym durszlakiem, jaki kiedykolwiek miałam, jest zdecydowanie IDEALISK z IKEA. Posiada powleczone ochronnym plastikiem uchwyty, które wysuwają się, pozwalając oprzeć sito na brzegach zlewozmywaka. Jeśli nie próbowaliście – prawdopodobnie nawet nie domyślacie się, jakie to wygodne. Uchwyty można schować i korzystać z durszlaka w sposób „klasyczny”. A można go właściwie nie zdejmować ze zlewu, traktując jak półkę.

No i myję go po prostu w zmywarce!



3. Szczypce kuchenne IKEA 365+ HJÄLTE


Stare polskie przysłowie mówi, że tylko głupiec przewraca kotlety widelcem, jeżeli może za dwie dyszki kupić sobie szczypce w IKEA. W naszej kuchni używa się takich „łapek” już od wielu lat i to nie tylko podczas smażenia schabowych. Mieszam nimi makaron z sosem, przewracam placki, przesadzam kaktusy. Są najwygodniejszym i najbardziej uniwersalnym z kuchennych utensyliów, jakie mamy. No i – w przeciwieństwie do widelca – nie skrobią Poteflonie.



4. Przykrywka uniwersalna do patelni STABIL


No nie da się ukryć, lubimy smażone. Patelnie są u nas w ciągłym użyciu, dlatego nie do końca rozumiem, dlaczego zmarnowałam tyle lat życia, smażąc bez pokrywki STABIL. Nie jest to szczelna pokrywa, ale chroniące przed pryskającym olejem (ale nadmiernym parowaniem również) gęste sito. STABIL to gadżet uniwersalny, pasuje do patelni o maksymalnej średnicy 32 cm, czyli u nas w domu – do wszystkich (Jeden, by wszystkimi rządzić, jeden, by wszystkie odnaleźć…).

Gdyby nawiązania do Tolkiena nie wystarczyły Wam do pokochania tej przykrywki, to wiedzcie, że można ją myć w zmywarce, a uchwyt składa się na płasko, by zaoszczędzić drogocenną przestrzeń Waszych szafek.



5. Rękawice silikonowe STINN


Moje kolejne objawienie. Lata całe używałam rękawic z materiału, które bardzo szybko robiły się tłuste, brudne, tu i ówdzie zwęglone. Między praniami pachniały tak jakoś… obraźliwie. Ze wszystkich domowników najlepiej rozumiały się zaś z molami.

Rękawice STINN kupiłam sobie od razu dwie – to była dobra decyzja. Na początku nie do końca ufałam, że silikon ochroni mnie przed 250⁰C, ale… no co tu dużo mówić – jestem człowiekiem małej wiary. Przepraszam, Hefajstosie. STINN chroni „jak trza”.

A kiedy się ubrudzi? Do zmywarki!



6. Odsączacz do sałaty TOKIG


Z pozoru wygląda to na naprawdę zbędny gadżet, zapychający tylko miejsce w szafkach. Punkt widzenia zależy chyba jednak od ilości zjadanej rocznie sałaty. Ja uwielbiam sałatę i wszystko, co zielone i liściaste – mogłabym jeść pasjami, jak ślimak. Zupełnie za to nie uwielbiam całego tego mycia, machania endywią, by ją trochę osuszyć, chlapania po wszystkim dookoła, brrr.

Suszarka do sałaty rozwiązuje ten problem – to taka pralka Frania w miniaturze, wiecie, siła odśrodkowa, te sprawy. Jeśli Frani w życiu nie widzieliście, to przynajmniej kupcie sobie TOKIG. Albo idźcie do Muzeum Techniki, tam mają prawdziwą Franię.



7. Torebki strunowe ISTAD


ISTAD to moje guilty pleasure, bo – choć staram się ograniczać zużycie (i kupowanie) plastiku, to zawsze mam w szufladzie wszystkie trzy dostępne rozmiary tych strunówek. Rozporządzam nimi jednak z głową i nie wyrzucam po jednym użyciu. Zresztą, ISTAD nie jest zwykłym plastikowym workiem, o czym możecie poczytać tu.

Torebki są bardzo szczelne (mroziłam w nich rosół i nigdy nie zdarzyła mi się wpadka). Folia jest na tyle gruba i wytrzymała, że myję ją i stosuję torebki ponownie. Używam ich zarówno w kuchni, jak i np. w podróży – do największej torebki wkładam szampon i inne butelki z płynami, które lubią w walizce zrobić pyk!, otworzyć się i zalać śliskim glutem zapas gaci na dwa tygodnie.

ISTAD niełatwo jest zajechać, ale kiedy już naprawdę się wysłużą, wrzucamy je oczywiście do pojemnika na odpady plastikowe, by materiał można było poddać recyklingowi.



8. Spinacze BEVARA


Och, te klipsy to moi ulubieńcy. Mam nimi spięte co tylko się da: torebki z kaszami, płatkami śniadaniowymi, mąką, solą, przyprawami. Ostatnio – z braku laku – spięłam sobie nimi włosy na czas malowania ścian.

Najbardziej polecam Wam zakup opakowania 30 spinaczy w dwóch rozmiarach: 6 i 11 cm. Można je mrozić, chłodzić, myć w zmywarce. Założę się, że w kosmos też można z nimi polecieć. Choćby na włosach. Są niezastąpione.



9. Ścierki kuchenne, np. VARDAGEN


Lubię mieć dużo ścierek. I kiedy mówię dużo, to naprawdę mam na myśli bardzo dużo. Tak minimum mendel [trudne słowo] czystych, gotowych na moje skinienie ściereczek.

Kiedy gotuję, nie lubię co i rusz podchodzić do zlewu, odkręcać wody, myć rąk. Zdecydowanie preferuję opcję „na sucho” (choć, jak słyszałam, na sucho to chłop w szpitalu… tak to szło?). Dlatego szwadron upranych, złożonych równo na półce ścierek starcza mi na nie dłużej niż dwa tygodnie. Poza tym, moje dzieci wciąż myślą, że tym się wyciera podłogę po rozlaniu jogurtu, a ja od siedmiu lat nie jestem w stanie ich przekonać, że się mylą.

Wytarcie tłustego palucha w lnianą ściereczkę VARDAGEN to sama przyjemność, ale bardzo długo korzystałam z bawełnianych ELLY i nie dam złego słowa powiedzieć na tę opcję. Piorę je wszystkie w wysokich temperaturach, znęcam się i poniewieram, a one wciąż wiernie mi służą.



10. Dozowniki do mydła/płynu


Kiedy już przyjdzie mi te nieszczęsne ręce umyć pod bieżącą wodą, w pogotowiu czekają one – dozowniki. W dwóch szklanych butelkach z pompką trzymamy płyn do mycia naczyń (w mniejszej, bo przy zmywarce tego mycia jest niewiele) i mydło do rąk (w większej, bo Stary to jednak lubi na mokro). Latami się, biedak, mylił: szorował przypalone garnki mydełkiem z „nawilżającą formułą do suchej skóry”, a „bezlitosnym nawet dla starego tłuszczu” płynem mydlił sobie dłonie. Musiałam przy pomocy wytłaczarki dorobić podpisy, bo zbyt często dłonie pachniały mu niejakim Ludwikiem.

Moje dozowniki to model już w IKEA niedostępny, ale – zależnie od stylu Waszej kuchni – możecie się zaopatrzyć w buteleczki BALUNGEN bądź KALKGRUND i cieszyć (przynajmniej pozornym) porządkiem na zlewozmywaku.



11. Słoiki KORKEN


Przewrotny los sprawił, że nie jestem Słoikiem, choć słoiki kocham. Szczególnie te „wekowe”, z hermetycznym zamknięciem. Gdybym mogła, trzymałabym tam wszystko, łącznie z zapachami z wakacji. Właściwie… to chyba jestem na dobrej drodze.

Całą głęboką szufladę wyspy kuchennej wypełniłam słoikami KORKEN w różnych rozmiarach – przechowuję w nich głównie makarony, ale i ryż, bułkę tartą, kasze. Ponieważ jest to dolna szuflada i otwierając ją, widzę tylko pokrywki słojów, podpisałam je dla ułatwienia kredowym markerem. Jeśli zdecydujecie się ustawić swoje słoje na wyższej półce – ich zawartość będzie widoczna od razu.

Dzięki szczelnemu zamknięciu, szczególnie mniejsze słoiczki świetnie nadają się do przetworów: dżemów, konfitur, past.

Warto postawić na szkło – w KORKEN min. 40% masy szklanej pochodzi z odzysku, a i w przyszłości można będzie je z łatwością poddać recyklingowi. Najbardziej narażony na zniszczenie element produktu, uszczelka, dostępna jest w IKEA do kupienia osobno.



12. Pojemniki IKEA 365+


Założę się, że wypróbowawszy pojemniki 365+, nie będziecie chcieli słyszeć o żadnych innych. Na wstępie trzeba tylko zdecydować, co wolicie: kwadrat czy kółko. Pojemniki o podstawie kwadratu wydają mi się lepsze w przechowywaniu, zaś okrągłe – w myciu. W obrębie tych dwóch grup, macie do wyboru różne pojemności, kilka rodzajów pokrywek (bambusowe, hermetyczne plastikowe, silikonowe) oraz dwa materiały samych pudełek (plastik lub szkło).

Najlepszym połączeniem wydaje mi się szklany pojemnik ze szczelną plastikową przykrywką. Naczynie jest żaroodporne, można więc zapiekać w nim potrawy w piekarniku. Nadaje się również do mikrofali, zmywarki, zamrażalnika, lodówki. Pokrywka wytrzyma wraz z nim wszystko powyższe, poza piekarnikiem. Ale trzeba jej to wybaczyć, bo potrafi wspaniałą sztukę: jest tak szczelna, że bez żadnego problemu można w zamkniętym nią pojemniku nosić zupę w plecaku. I iść z nim na trampolinę.

Pudełka są tak uprzejme, że gdy są puste, chowają się jedno w drugie, by zaoszczędzić Wam jak najwięcej cennego miejsca w kuchni. Rany, jak tu ich nie lubić?


***

Nie wiem, czy jestem gadżeciarą, wiem natomiast, że jestem człowiekiem, który lubi sobie ułatwiać życie, jeśli tylko ma taką możliwość. Gadżety z definicji nie są przedmiotami rodem z żadnego niezbędnika, o czym wiem doskonale, bo bez niektórych z powyższych radziłam sobie całymi latami i poradziłabym sobie znów. Gdyby nagle radioaktywne promieniowanie z plam na słońcu przegnało nas do jaskiń, a pakowane naprędce walizki okazały się zbyt małe na suszarkę do sałaty, znów machałabym każdym listkiem, aż do bólu nadgarstka, ale dałabym radę – jakoś by się tego cezara skleciło.
Dopóki jednak żadnej walizki nie muszę pakować, dopóki ułatwienie sobie życia kosztuje 10, 20 czy 30 zł, zdecydowanie wybieram bycie gadżeciarą. I Wam też to polecam, byle z głową.


[Post powstał we współpracy z marką IKEA]